środa, 31 grudnia 2014

Chapter 1


         

~Sierra~

Drogi św.Mikołaju!


W tym roku nie proszę o lalki, pluszaki czy inne małowartościowe rzeczy. Mam już aż 11 lat i zaczynam poważnie myśleć nad swoim życiem. Myślę, że ono nie jest takie kolorowe jak się wydaje... dziani rodzice, willa, drogie sprzęty i markowe ubrania. Na tym wcale mi nie zależy. Tym razem proszę o miłość. Od rodziców, koleżanek czy nawet chomika,... którego jeszcze niestety nie mam. Jeżeli to za drogie to trudno. Wiem, że masz tylko jedną noc by się wyrobić. Poczekam :)



                                                                                                                 Sierra Clarie


Po moim policzku spłynęło kilka pojedynczych łez. Zgniotłam list w kulkę i rzuciłam gdzieś w kąt pokoju. Schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam rozmyślać. Wtedy wszystko wydawało się takie łatwe i prawdziwe. Wierzyło się w istnienie Mikołaja, Aniołka i zajączka, o nic się nie trzeba było martwić. Dzieci są naiwne i ja też. Wciąż wierzę, że kiedyś moje życie się zmieni, że coś się w końcu wydarzy. Tylko moja nadzieja powoli wygasa. Mam osiemnaście lat, ile jeszcze mam czekać?
Wytarłam mokre policzki i weszłam do garderoby. Muszę się przebrać z piżamy w baranki w coś bardziej codziennego. Nigdy nie miałam kłopotu z dobieraniem ubrań. W końcu moja matka idzie za modą. Wybrałam zwykłą kwiecistą sukienkę, letnią dżinsową kurteczkę i białe niskie trampki. Tak zwyczajnie. Nie malowałam się. Po co sobie niszczyć urodę? Przecież prawdziwe piękno kryje się w sercu, a nie na twarzy. Posprzątałam trochę w pokoju na zabicie czasu.
- Sierra! - zawołała mama. Szybko zbiegłam do kuchni. Ona nie lubi czekać.
- Tak? - spojrzałam na matkę. Wysokie obcasy, obcisłe czarne rurki i biała bluzka z wyciętym dekoltem. Zmierzyła mnie wzrokiem i wyglądała jakby zaraz miała puścić pawia.
- Coś ty na siebie założyła? - zaczęła machać przed moją twarzą rękami. - Wyglądasz jakbyś ubierała się w lumpeksie! Boże Święty trzymaj mnie. - czułam, że jest mi wstyd, ale dlaczego? Ubrałam się jak nastolatka. Nie zrobiłam nic złego.
- A-ale sama mi to przecież kupiłaś. - spuściłam wzrok na trampki. Zaczęłam nimi ocierać o podłogę.
- Rok temu dziewczyno! - czy ona musi robić kłótnie o byle co? - Nie denerwuj mnie od samego rana... - odwróciła się i zaczęła majstrować coś przy torebce. - Zjedz coś, za chwilę jedziemy do centrum handlowego. - dodała spokojniejszym tonem. Nie byłam głodna, ale wolę się jej nie sprzeciwiać. Kiedyś spróbowałam odpyskować i źle się to skończyło. Kara na laptopa, telefon, wyjście z domu... musiałam siedzieć nad książkami mimo przerwy świątecznej. Nasypałam kolorowych płatków do miski i nalałam mleka. Usiadłam przy wyspie i zaczęłam jeść. Tak naprawdę nigdy nie miałam dobrych relacji z mamą. Zawsze robi awantury o ciuchy, oceny czy znajomych. Zastanawia mnie dlaczego ona mnie tak nienawidzi? Kiedyś powiedziała, że jestem jedną wielką wpadką. Może to prawda?
- Witam Panie. - do kuchni wszedł tata poprawiając krawat. Pocałował mamę, a mi brało się na wymioty. Ona zapewne leci tylko na jego kasę. Jak na jej jedyną córkę jestem cholernie chamska, ale ona jak na moją jedyną matkę jest czarownicą, która chce mieć cały majątek ojca dla siebie. Tata podszedł do mnie i pocałował w głowę. Widziałam ten wyraz twarzy mojej rodzicielki. Szybko dokończyłam śniadanie i ruszyłam do auta. Okazuje się, że to ja muszę prowadzić. Ona nie ma czasu. Musi zrobić się na bóstwo.
Poprawiłam lusterko i zapięłam pasy. Do samochodu wsiadła mama.
- Ruszaj już. - syknęła. Pięknie, znów będzie mówić jakim jestem kierowcą. Będzie się czepiać o to, że zatrzymałam się na pomarańczowym świetle, że za szybko jadę, a później że za wolno. Oszaleć można przy tej kobiecie. Dziwię się, że ona jest moją matką.

***

Przetrząsnęła już wszystkie sklepy w centrum handlowym, a jej ciągle mało. Ile można?! To jest już obsesja. Stałam i patrzyłam na matkę zza szyby. W dłoniach trzymałam torby z ubraniami, butami i żarciem. Wszystko markowe, oryginalne i drogie. Oczywiście płaci kartą taty. Poczułam, że nagle tracę równowagę.
- Jak łazisz pala... - uniosłam wzrok na twarz nieznajomego. Zaniemówiłam. Piękne, niebieskie oczy roztapiały mnie, a blond włosy aż prosiły się by ich dotknąć.
- Przepraszam cię bardzo. Nie chciałem. - zatrzepotałam rzęsami i ułożyłam swoje usta w słodki uśmiech. Wypuściłam z rąk wszystkie torby i podałam mu rękę.
- Sierra jestem, miło mi. - byłam zaczarowana jego zniewalającym uśmiechem.
- Jestem Tyler, również mi miło. - zachichotałam. Byłam wpatrzona w niego jak w obrazek. W końcu uznałam, że to irytujące zachowanie. - Em... może w ramach przeprosin dasz się zaprosić dziś wieczorem? - on zaprasza mnie na randkę? On i ja randka?! Miałam ochotę skakać ze szczęścia, przytulać wszystkich.
- Może Mikuś spełni moje życzenie... - bąknęłam zapominając, że Tyler stoi tuż obok.
- Kto? - zapytał, a ja speszyłam się.
- Nikt ważny. - odparłam. - Dziś wieczorem? Jasne! - podałam mu swój numer i adres.
- Do wieczora piękna. - pocałował mnie w rękę i odszedł. O mamusiu moja pierwsza randka w życiu! Nikt nie może tego zepsuć. Nikt!... oprócz rodziców. Od razu posmutniałam. Zarąbiście i wszystko znowu jest do dupy. To jest nie fair.
- Sierra... - odwróciłam się. - Kim był ten chłopak? Czego od ciebie chciał? - zadawał co raz więcej pytań.
- M-mamo to jakiś nieznajomy. Wpadł na mnie i przepraszał. - wytłumaczyłam.
- No bo stoisz na środku jak ostatnia sierota! Przynosisz mi sam wstyd. - spuściłam wzrok na swoje trampki. Zaczęłam nimi ocierać o podłogę.
- I zaproponował  by się spotkać. - i po co to mówiłaś idiotko?! Głupi mózg. Matka miała wyraz twarzy jakby za chwilę miała kogoś zabić. - Ale odmówiłam mu. - wybroniłam się. Sztucznie się uśmiechnęła.
- Bardzo dobrze zrobiłaś. - oznajmiła zadowolona. - Nie będziesz się spotykać z takimi ludźmi. Ty wyjdziesz za mąż za kogoś z wyższej klasy. Za kogoś kto będzie cię rozpieszczał i kochał tak mocno jak twój ojciec.
- Ale to moja decyzja.
- Oh, nie! To mój obowiązek znaleźć dla ciebie kogoś odpowiedniego! - prawie krzyknęła. - Rozumiesz? - warknęła. Kiwnęłam głową lekko wystraszona.
Gdy wróciłyśmy do domu pobiegłam do swojego pokoju i zamknęłam się w nim.
- Nienawidzę cię! - krzyknęłam do poduszki.

~Ida~

 Pamiętam ból i ciemność. Zdenerwowana zerwałam się i usiadłam na łóżku. Dookoła mnie było biało. Pikały skomplikowane urządzenia. Bandaże okrywały całe moje ciało. 
 - Zawsze musicie to robić?! - wydarłam się w nicość. Wiedziałam, że ktoś usłyszy, podsłuchy i kamery są wszędzie. Drzwi otworzyły się i wszedł mój najlepszy przyjaciel. Założyłam ramię na ramię i odwróciłam wzrok. 
 - Ej, nie obrażaj się. - powiedział Liam. - Wiesz, że musieli to zrobić. - Usiadł na łóżku. 
 - No i co. Chcę zapamiętać chociaż jedną misję! Jak mam się uczyć czegokolwiek, skoro zawsze czyszczą mi pamięć! 
 - Twoje ciało się uczy - tłumaczył zawsze to samo. - A oni i tak wszystko nagrywają.  
 - Nie musieliby nagrywać, gdybym im powiedziała! Z mojej perspektywy chyba byłoby lepiej, nie? No wiesz dodałabym jakieś mądre komentarze, spostrzeżenia. - Kontynuowałam, chociaż wiedziałam, że to na nic.
 - Mówisz do nich cały czas przez mikrofon, więc późniejsze opowieści nie mają znaczenia. 
 - Powiedz mi chociaż czy zdałam - mruknęłam. 
 - Jasne że zdałaś, wątpiłaś chociaż przez chwilę? Pokażą najlepsze momenty z twojej misji, chcesz je zobaczyć? - podniosłam wzrok. 
 - Serio, mogę?
 - Jasne. - uśmiechnął się i wstał. Zrobiłam to co on i obejrzałam dokładnie swoje ciało. Liam parsknął śmiechem. - Wyglądasz jak mumia.
 - Dzięki, ja ciebie też. - odparłam i założyłam biały szlafrok, wiszący na oparciu krzesła. 



*** 


 Weszliśmy do dużej sali. Sufit był tak wysoko, że musiałam zadzierać głowę. Ściany były pokryte mnóstwem ekranów zapewne pokazujących obraz z kamer i tablic, w większości zapisanych. Na środku stał długi stół, wzdłuż którego siedzieli najważniejsi ludzie, których w większości nie znałam. Teraz, kiedy już zdałam i dostałam się do SSO mogę brać udział w zebraniach, udzielać się i tak dalej. Zastanawiacie się może co to jest SSO? Nic prostszego. Secret Spy Organization. Ciemnoskóry mężczyzna wskazał mi miejsce obok siebie. Liam poszedł w głąb pomieszczenia. 
 - Bob McMurfy. - przedstawił się facet obok mnie. Miał ziemne okulary, obszerny czarny płaszcz i bliznę, ciągnącą się przez prawą brew. 
 - Ida Turner. - przedstawiłam się również. Mężczyzna zdjął okulary. Schował je do wewnętrznej kieszeni płaszcza. 
 - Wiemy, dziecko. - powiedział, a reszta ludzi siedzących przy stole kiwnęła głowami, jak zsynchronizowana. Zauważyłam wśród nich Louisa, Nialla i Harry'ego, a dalej Liama i Zayna. Przyjrzałam się McMurfy'emu. Wydawał mi się niepokojąco znajomy.
 - Przepraszam, czy ja pana znam? - zebrani ludzie wydali jakieś dziwne dźwięki przypominające zduszone parsknięcie. Raczej nieprzyjemne.
 - Oczywiście, że mnie znasz. - odparł. 
 - Jasne. Tak mnie nafaszerowaliście tabletkami czyszczącymi pamięć, że gówno pamiętam. - Zdenerwowałam się. 
 - Jestem twoim wujkiem. - wyjaśnił łaskawie i stracił mną zainteresowanie. Wstał i przemówił.
 - Ida Turner dołącza do naszej organizacji. Jest to informacja tajna, więc pewnie wszyscy już wiecie. Nie traktujcie jej ulgowo.  - zwrócił się do mnie. - Otrzymujesz kwaterę numer 208. 
 Usiadł, a na środku stołu wyświetlił się hologramowy obraz mnie. Wspinałam się właśnie po piorunochronie. Miałam czarny, obcisły strój, wokół paska mnóstwo naboi, a na plecach spory karabin. O udo obijał się futerał na mniejszy rewolwer, a niżej był cienki pasek ze środkiem usypiającym. Rękawiczki były wyposażone w długie pazury, które pomagały w wspinaczce. Włosy miałam spięte w niskiego koka, na głowie opaskę, z zatrutą strzykawką, którą miałam wbić do właściciela kasyna, na które się właśnie wdrapywałam. I tyle pamiętam. Zawsze pamiętam co miałam zrobić, jakie miałam wyposażenie, ale nigdy nie wiem co dokładnie robiłam i czy mi się udało. 
  Patrzyliśmy, jak wskakuję na dach, potem znikam w szybie wentylacyjnym. Mała kamerka, umieszczona na ramieniu, obok mikrofonu pokazywała co się dzieje przede mną. Spadłam kilka metrów w dół i dość boleśnie łupnęłam. 
 - Ałć, to musiało boleć. - Skomentował ktoś, a kilka osób przytaknęło. 
 Dosyć długo przeciskałam się szybem. Potem kilka scen wycięto, jak narzekam i rozmawiam z Liamem przez mikrofon. Dotarłam do kratki wentylacyjnej. Było widać biuro, nikogo nie było w środku. Liam powiedział, że to jest to miejsce. Weszłam do środka i przeglądałam dokumenty, przybliżając je do kamerki. Te sceny wycięto, żeby nieupoważnieni ich nie zobaczyli. Na przykład ja. Nagle zerwałam się i schowałam za pokaźną rośliną. Do środka wszedł gruby mężczyzna i skąpo ubrana kobieta. Jeżeli można ją nazwać kobietą. Kolejne wycięte sceny i wreszcie facet został sam. Siedział na dużym, biurowym fotelu i palił cygaro. Roślina stała niedaleko. Podeszłam cicho. 
 - Witaj Iga. - usłyszałam tylko. Potem odgłos naciskanego jakiegoś przycisku. Moja ręka wstrzykująca mu truciznę. Potem szybko uciekłam przez drzwi. Przez szyb już nie mogłam. Kratka została zdalnie zablokowana. Uciekałam po schodach. Żeby przyspieszyć przeskakiwałam przez poręcze. Ktoś mnie gonił, kamery obracały się w moją stronę, żaluzje szybko opadały. Byłam chyba na drugim piętrze, kiedy dostrzegłam duże okno z żaluzją opuszczoną dopiero do połowy. Widziałam jak biorę rozbieg i wybijam szybę własnym ciałem, lecąc na łeb na szyję na dół. Usłyszeliśmy głośny łoskot, kiedy spadłam na kontener na śmieci, na szczęście zamknięty. Kamera pokazała, duże wgniecenie na pokrywie, chyba biegłam, albo próbowałam. Wpadłam do lasu, obraz się trząsł.
 Uciekałam resztkami sił. Mikrofon działał tak słabo, że nie dało się zrozumieć co mówiłam, ale chyba wzywałam pomoc. Upadłam na kolana. Kamera ujęła moje zakrwawione ręce. Pozbierałam się i biegłam dalej, aż dopadłam poobdzieranych drzwi, w jakimś starym domu. Dotknęłam dłonią miejsce koło klamki, a drzwi się otworzyły. Zataczając się weszłam do środka i podtrzymałam się ściany. Kamera pokazywała pod kątem jakąś postać. Niewiele było widać. Kamera samoczynnie włączyła noktowizor i było widać, że postać to mężczyzna. Wyprostowałam się znowu, mężczyzna coś powiedział i film się skończył.

Sierra*

Przebudziłam się. Czułam, że mam lepkie policzki od płakania. Za oknem było już ciemno. Spojrzałam na tykający zegarek na ścianie.
- Już ósma? - mruknęłam trochę zdziwiona. Musiałam cały dzień przespać! Jak to możliwe? Nienawidzę długo spać. Wygrzebałam się z łóżka i spojrzałam na telefon. Wiadomość od Tylera. Uśmiechnęłam się.
'' Będę za 20 minut xx'' 
Zamarłam. Co ja mam zrobić? Rodzice trzymają mnie pod kloszem. Nie namówię ich. Jeszcze raz spojrzałam na sms'a. Chociaż... oni wcale nie muszą o niczym wiedzieć. Chytrze się uśmiechnęłam i pobiegłam do łazienki. Nie zdążę się umyć. Powąchałam się.
- Jest dobrze. - szybko zrobiłam porządek z włosami i twarzą. Wiem, mówiłam że się nie maluję, ale dziś będzie wyjątek. Trochę tuszu, cieni i błyszczyk. Włosy polokowałam po czym wyciągnęłam z szafy super sukienkę. Czerwona, obcisła, do połowy ud i bez ramiączek... nigdy nie przypuszczałam, że ją włożę, a tu w końcu ten dzień nastąpił. Szyję przyozdobiłam srebrnym, świecącym łańcuszkiem, a na stopy założyłam czarne szpilki na platformie. Spojrzałam do dużego lustra.
- Wow... - pierwszy raz się poczułam jak jakaś księżniczka. Jakoś nie szczycę się bogactwem moich rodziców. Nie czuję się przez to lepsza i ważniejsza jak to niektórzy uważają. Szczerze to próbuję to ukryć. Staram się być skromną, zwykłą nastolatką. Przecież pieniądze szczęścia nie dają. Z moich przemyśleń wyrwało mnie pikanie telefonu.
Tyler: ''Już jestem, śliczna''.
Zgięło mnie. Nikt nigdy tak mi nie napisał. Zaczęłam cicho podskakiwać ze szczęścia. Nabrałam powietrza do płuc.
- Dziś moje życie się odmieni. - szczerzyłam się jak głupia. - O to dzień, w którym Sierra Clarie w końcu się zabawi. - dodałam zachwycona.Postanowiłam się wymknąć przez balkon.Powoli otworzyłam drzwi i jak kot zeszłam po schodach prowadzących na taras. W sypialni rodziców zgasło światło.
- Jest... poszli spać. - albo robić coś innego. Szybko odgoniłam tą zboczoną myśl.Fuj.Cichaczem wymknęłam się z posiadłości Clarie'ów. Jak to głupio brzmi. Chwilę potem znalazłam się w aucie Tylera na miejscu pasażera. Przywitaliśmy się, ale zaraz potem zaczęło robić się ciepło. To sumienie? Strach? Albo oba? To nie było przyjemne uczucie. Po dłuższej chwili milczenia odważyłam się zapytać.
- To... gdzie mnie zabierasz? - trochę się go wstydziłam. Wstydziłam się cokolwiek powiedzieć. To nie było to samo uczucie gdy spotkałam go w domu towarowym.
- Do najlepszej miejscówki w tym mieście, śliczna. - miejscówki? Chodzi mu o jakąś restaurację? Dziwnie to teraz nazywają. Kiwnęłam głową i dalej już się nie odzywałam.
Kilkanaście minut później zaparkowaliśmy przed jakimś budynkiem. Stało przed nim dużo osób.
- Jesteśmy. - zamrugałam kilka razy rzęsami. Gdzie my jesteśmy? Nie znam tego miejsca, a mieszkam w Londynie od urodzenia. Wysiadłam z samochodu. Tyler objął mnie w pasie i zaczął prowadzić w stronę tłumu. Podszedł do jakiegoś faceta w czerni. Na oczach miał czarne okulary, a z boku słuchawkę na ucho. Chłopak szepnął mu coś na ucho. Byłam zdezorientowana. O co chodzi?
- Chodź mała. - ścisnął mój nadgarstek i wprowadził do głośnego miejsca.Wyrzuciłam z głowy słowo ''mała''.
 Nie mogłam uwierzyć własnym oczom... on zabrał mnie do klubu! Myślałam, że to będzie jakieś romantyczne miejsce, a nie taki burdel. Pod ścianami całowały się jakieś pary, spoceni ludzie ocierali się o mnie, a hałas ogłuszał. Podeszliśmy do baru. Jakiś młody, opalony chłopak wycierał kieliszki, podszedł do nas.
- Co pijesz? - zapytał blondyna. Chyba się znają.
- Madrasa.
- A dla Pani? - spojrzał na mnie i pożerał wzrokiem. Czy ja wyglądam jak mięso? Palcami obciągałam sukienkę jak najniżej.
- Woda. - odparłam po czym obaj wybuchnęli śmiechem.
- Tutaj nie pijemy wody skarbie. Dla niej też Madras. - Tyler kiwnął ręką do barmana. Aha... dziwne. Barman podał nam szklanki z trunkiem. Tyler szybko wypił połowę. Wytrzeszczyłam oczy i by nie zrobić z siebie idiotki to wypiłam trochę. Skrzywiłam się. Strasznie mnie piekło w gardle.Substancja była gorzka, paliła moje podniebienie i język. No i jednak zrobiłam z siebie idiotkę.Pewnie pomyślą, że jestem jakąś sztywniarą.
 Odłożyłam prawie pełną szklankę i usiadłam na wysokim krześle.
- To może jednak podają tą wodę. - oznajmił rozbawiony Tyler. Barmanowi też było do śmiechu. Zawstydziłam się. Wypiłam zaraz dwie szklanki wody i machnęłam do chłopaka o jeszcze jedną.
- Tylko się nie upij. - mruknął opalony.Przewróciłam teatralnie oczami.
- Albo nie posikaj. - dodał blondas. Znów zachichotali i przybili piątkę. On jest wredny. Nie taki za jakiego go miałam.Nie powinnam oceniać książki po okładce.
- Skarbie zostań tu. Za moment wracam. - szepnął na ucho i odszedł gdzieś w głąb tłumu. Zostawił mnie samą. Co za palant.

15 minut później...

Gdzie on jest?! Moment to chwila, a jego już nie ma tyle czasu. Zaczęłam się niecierpliwić i wiercić na stołku. Stukałam palcami o blat i wyglądałam za chłopakiem. Dłużej już tak siedzieć nie potrafiłam. Zerwałam się i zaczęłam szukać chłopaka. Pijani ludzie byli tacy żałośni, a ich zapach drażnił moje nozdrza. Przepychałam się między szalonymi ludźmi przez jakiś czas aż znalazłam Tylera. Stał do mnie tyłem, a przed nim klęczała jakaś laska. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Czy ona właśnie mu... o nie! Ohyda!
Odepchnęłam rozdrażniona przypadkowego pijanego kolesia na bok.
- Ty gnoju! - chłopak momentalnie się odwrócił słysząc mój krzyk.
- Sierra ja... - nie traciłam czasu na jego wymówki i uciekłam. Chciałam wrócić jak najszybciej do domu. Do ciepłego, bezpiecznego domku. Spojrzałam do tyłu czy biegnie za mną. Nie widziałam go.
- Czyżby czerwony kapturek zgubił drogę? - usłyszałam nad sobą jakiś męski, gruby głos. Spojrzałam do góry. Jakiś obcy, łysy facet położył swoje brudne łapska na moim tyłku. Od razu strzepnęłam jego dłonie. Wzięłam nogi za pas i wybiegłam z tego piekła. Na zewnątrz już nikogo nie było. Nawet auta nie jeździły, a przecież to Londyn! Złapałam się za klatkę piersiową i szybko oddychałam. Świerze powietrze - tego potrzebowałam. Gdy już się uspokoiłam pojawiły się inne problemy. Jak wrócę do domu? Gdzie jestem? Autobusy o tej godzinie nie kursują. Rozpłakałam się i usiadłam na ławeczce. W jakie gówno się w pakowałam. Rodzice mnie zabiją, zamkną na klucz albo poćwiartują! Sierra kretynko jak mogłaś się tak omamić tym chłopakiem? Nie wiesz o nic nic oprócz imienia. Wygrałaś konkurs ''Naiwnej kretynki roku''. Schowałam twarz w dłoniach, po czym wstałam i ściągnęłam buty z stóp. Złapałam je do prawej ręki i zaczęłam iść. Nawet nie wiedziałam gdzie, ale nie miałam zamiaru tak nic nie robić. Byłam przerażona. Ciemna ulica, szczury w śmieciach i ten chłód który mnie męczył. Usłyszałam jakieś jęki za rogiem. Przystanęłam.
- Gdzie twój szef ?! - warknął jakiś chłopak. Podeszłam bliżej i wyjrzałam zza rogu. Na chodniku leżał nieznany mi facet, a nad nim stały jakieś dwa groźne typy. Nie widziałam ich twarzy, byli w kominiarkach.- Nie będziesz gadał? Proszę bardzo! - jeden z nich mocno kopnął leżącego w brzuch. Wystraszyłam się, ale nadal patrzyłam z ukrycia. Facet zwijał się z bólu i zaczął pluć krwią. Cicho pisnęłam, ale za głośno. Usłyszeli mnie. Zerwałam się do biegu. Oczywiście boso. Słyszałam, że niedaleko za mną ktoś biegnie. Wiedziałam, że już po mnie, ale dalej biegłam. Biegłam i nie poddawałam się. Jednak to głupie, biec, nawet nie wiedząc gdzie. Z moich oczu płynęły łzy, a nogi były pokaleczone od szkła i kamieni. Cierpiałam, a na dodatek jakiś psychopata mnie gonił. Biegłam przez ciemny park po mokrej trawie. Spojrzałam w tył. Nie było tam nikogo. Poczułam szczęście, radość. Udało mi się? Uciekłam im? Przeżyję? Cofałam się tyłem sprawdzając czy na pewno nikt nie biegnie.Moje nadzieje nie trwały zbyt długo.
- Prawie ci się udało.. . - usłyszałam czyiś głos za sobą.Gwałtownie się odwróciłam.Jakiś szaleniec z maską na twarzy stał kilka kroków ode mnie.Podszedł bliżej, a ja miałam coraz więcej łez w oczach.
- B-błagam zostaw mnie. - biedna ty głupia Sierro.On na pewno grzecznie odejdzie z miłym uśmiechem na twarzy.
- Przykro mi, ale nie mogę. - odparł obojętnie i złapał mocno za nadgarstki.Wyrywałam się, ale na darmo.Traciłam tylko siły.Upadliśmy na trawę.Krzyczałam, ale zatkał moje usta swoją łapą.Ugryzłam go.
- Kurwa... - jęknął i puścił.Gdy miałam chwilę podniosłam się i chciałam uciec, ale złapał za moją nogę. Odruchowo uderzyłam go  stopą w skroń. Znów mamrotał coś pod nosem i wkurzył się. - Nie będzie mnie taka dziwka bić! - krzyknął i złapał mnie w pasie, a potem przerzucił przez ramię. Przepraszam, czy ja wyglądam jak worek? Albo dziwka? Nie!
 Machałam nogami, biłam go w plecy, ale on jakby nie czuł tego. Modliłam się o pomoc, ale gówno to dało. Czy wszyscy śpią?! Po chwili znalazłam się w bagażniku jakiejś ciężarówki. Chłopak związał moje dłonie i nogi, a usta zakneblował jakąś białą chustką.
- I bądź grzeczna... - odszedł zamykając z hukiem drzwi. Chciałam żeby w  życiu mnie coś spotkało, ale nie to! To miała być noc, która zmieni moje życie na lepsze. Nie na kryminał.

*Ida

- Ida? - do mojej kwatery bez ostrzeżenia wszedł Liam. Podniosłam wzrok znad nowego telefonu, który przed chwilą dostałam. - Chodź, musisz kogoś poznać.
 Zaraz wyszedł, więc schowałam telefon do kieszeni i ruszyłam za nim. Mijaliśmy wiele drzwi i przeliśmy chyba z tysiąc kilometrów i dziesięć tysięcy schodów w dół, zanim dotarliśmy do ciężkich, metalowych drzwi, zabezpieczonych milionem kłódek, przekładni i zakładek. Spojrzałam na Liama.
- Zapewne siedzi tu Hitler, Bin Laden, Goliat, a może jakiś inny cholernie niebezpieczny seryjny morderca, jakaś cesarzowa zła, a może nowoczesny superrobot, stworzony, żeby zniszczyć ludzkość?
Liam parsknął śmiechem i pokręcił głową.
- Możesz się troszkę rozczarować.
- Może być coś gorszego od superrobota? - zdziwiłam się.

- Ymm... - mruknął tylko i wziął się za otwieranie drzwi. Najpierw pootwierał kłódki, potem całą resztę, wpisując kilka kodów. Odsłonił się mały ekranik LCD, do którego Liam przyłożył rękę. Spojrzał na mnie znacząco i zrobiłam to samo. Kilka przekładni kliknęło metalicznie i drzwi ustąpiły. Liam pociągnął je do siebie i weszliśmy do środka. Było ciemno, Liam kliknął włącznik światła i moim oczom ukazał się widok zupełnie nie pasujący do sposobu zabezpieczenia drzwi. Po lewej stała prycza, zakryta miękkim materacem, poduszką i czerwonym kocem. Po prawej był mały, więzienny stolik, przykryty białym, koronkowym obrusikiem, na którym stał szklany wazonik z jednym, małym kwiatkiem. Na prostym krześle, przy stoliku leżała ozdobna poduszeczka, a w oknie wisiały firanki w czerwono-białą kratkę. Spojrzałam na Liama. To zdecydowanie nie była cela superrobota, przeznaczonego do unicestwienia ludzkości, chyba że superroboty w wolnych chwilach robią sweterki na drutach, żeby ułatwić synchronizację z głównym serwerem, albo coś w tym stylu. Liam wskazał mi ciemny kształt pod oknem. Podeszłam bliżej, ostrożnie, bo może superroboty, przyjmują taką pozycję, kiedy wchodzą w stan uśpienia. Lekko kopnęłam to coś w nogę.
- Ida! - Zza Liama wpadł Harry. - Nie kop jej! Przeżyła wstrząs!
- Przeżyła? - zdziwiłam się. - I jak tu wszedłeś? Liam? Nie zamknąłeś drzwi! To coś mogło uciec!
- To coś? - zdziwił się Zayn, wchodząc jak gdyby nigdy nic. W celi robiło się tłoczno. - Spoko nie może uciec. Siedzi w tej pozycji już dobre kilka dni.
- A może już umarła? Wtedy to by było kiepsko. - Louis też jakoś się wcisnął. Obrzuciłam go lodowatym spojrzeniem.
- Umarła? - Niall był ostatni. Zamknął za sobą drzwi.
- Dobra o co chodzi?! - wkurzyłam się. - Pokazujecie mi jakiegoś robota, w pokoiku laki barbie?! To nie jest normalne! - Wszyscy parsknęli śmiechem, a ja jeszcze bardziej się wkurzyłam.
- Nie jestem robotem. - doleciał do moich uszu zdziwiony, cichy, słodziutki głosik, młodej dziewczyny. Wszyscy zamarli i spojrzeli w stronę, skąd doleciał głos.
- Pierwszy raz odezwała się, nie wrzeszcząc - ucieszył się Zayn. - Patrz, mam jeszcze siniaka. Umiesz porządnie kopnąć. - zwrócił się do niej. Wstała ostrożnie i zachwiała się. Nie jadła nic od kilku dni. Naszym oczom ukazała się urocza twarzyczka, otoczona brudnymi, skołtunionymi włosami, rozmazany makijaż, od ciągłego płaczu, zmaltretowana sukienka i bose stopy, otoczone czystymi bandażami. Czyli pewnie coś sobie zrobiła w stopy, nie wiadomo czemu znalazła się u nas i my wspaniali ludzie, otoczyliśmy ją opieką bliźniego, wystroiliśmy celę i wyleczyliśmy rany. Jestem z nas dumna, ale nadal coś mi nie pasuje. Patrzyła na nas jak na wrogów. Bała się nas.
- Czego chcecie? Przecież nic nie zrobiłam. - po jej policzkach spływały kolejne łzy. Harry westchnął obok mnie.
- O co jej chodzi? Co ona tu robi? Odpowie mi ktoś wreszcie?! - byłam zła i zdezorientowana. Nienawidziłam, kiedy wszyscy wokół wiedzieli o co chodzi, tylko nie ja.
- Byliśmy na misji. - wyjaśnił Niall. - Złapaliśmy... - spojrzał na nią. - No... wiesz, tego, kogo mieliśmy złapać. Dostał za swoje i już więcej nie będzie sprawiał problemów. Siedzi tak ze trzy piętra niżej. - Jakby ktoś nie wiedział jesteśmy pod ziemią. - Oczywiście nie wypuściliśmy go. A ona.. napatoczyła się i wszystko widziała. Mieliśmy kominiarki, ale i tak istniało ryzyko.
 Poukładałam sobie wszystko w głowie.
- Chyba nie chcecie jej zabić? - spojrzałam na dziewczynę. Trochę szkoda by jej było. Nic nie zrobiła, po prostu miała strasznego pecha. Spojrzała na mnie wystraszona.
- Jasne, że nie. Głupia jesteś? Wyczyścimy jej pamięć. Tak jak tobie. - Louis spojrzał na mnie ze złowieszczym uśmiechem. Uwielbia mnie wkurzać i przypominać mi, to co mnie najbardziej denerwuje.
- Wyczyścicie mi pamięć? - znowu nasza uwaga skupiła się na drobnej dziewczynie. - A jak nie chcę?
- To cię zabijemy. - powiedział Louis ze śmiertelną powagą.
- Nie możecie tego zrobić. - przestraszyła się. Zayn parsknął śmiechem.
- Oczywiście, że możemy, mała. Ale spoko nie masz się czego bać. To w ogóle nie boli. Prawda, Ida?
- Zamknij ryj. Liczę do trzech i masz to odszczekać. Raz, dwa trzy. - rzuciłam się na niego i wykręciłam rękę.
- Auć, dobra, dobra, bo złamiesz mi paznokieć. - bronił się Zayn.
- Przeproś. - Wzmocniłam uścisk. Gdybym trochę bardziej się postarała, mogłabym mu złamać rękę.
- No sorry. - powiedział w końcu. Puściłam go i jeszcze na deser walnęłam pięścią w miejsce, gdzie chyba powinien być mostek. Poczułam porażający ból z dłoni.
- Co to kurde jest?! - potrząsnęłam dłonią.
- Kamizelka kuloodporna, ha! - wyszczerzył się. Pokazałam mu język. Zaśmiał się i mnie przytulił. No można i tak.
- Ej, ciągle tu jestem. Nie możece mnie po prostu wypuścić? Obiecuję, że nic nie powiem. - powiedziała dziewczyna. Naiwna.
- Uwierz, że bardzo chętnie bym cię wypuścił, ale nie do nas to należy. Mamy cię tylko dostarczyć na górę. - Harry uśmiechnął się do niej. Tępak.
- Dostarczyć? Nie jestem rzeczą! - usiadła zdenerwowana na łóżku. Dobrze, że chociaż tyle wie.


*Sierra

Cała się trzęsłam ze strachu i z zimna.Próbowałam zrobić wszystko by moje ciało nie dygotało, ale nic nie skutkowało.Byłam w szoku.Nic do mnie nie docierało.Chciałam zasnąć i więcej się nie obudzić.Tak po prostu.Leżałam na materacu w jakimś pokoiku, o ile nie była to cela.Miałam otworzone oczy, ale nie ruszałam się.Zaczynałam bać się samej siebie.Od paru dni nic nie jadłam i nie piłam.Głód jaki odczuwałam był okropny.Nigdy czegoś takiego nie odczuwałam.Zawsze wszystkiego miałam pod dostatkiem.A teraz? Zginę w jakimś burdelu.Taki happy end.Usłyszałam otwieranie metalowych drzwi.Do pomieszczenia weszły dwie osoby.Jak poznałam po głosie to dziewczyna i chłopak.Coś gadali między sobą, ale nie słyszałam wszystkiego.Poczułam tylko jak ktoś kopnął mnie w nogę.Nawet nie jęknęłam.Nie miałam na to siły.Potem zbiegło się więcej osób.Super...teraz zaczną się jakieś tortury i tak dalej.Zawsze chciałam tak skończyć swoje życie.Normalnie skaczę z radości.
- Nie jestem robotem. - miauknęłam coś.Nawet nie kontrolowałam siebie i tego co mówię.Ze mną jest na prawdę źle.Cisza, a potem znów głosy.Resztkami sił wstałam kołysząc się.Moje okaleczony stopy wciąż bolały.Podniosłam głowę do góry, a wszyscy patrzyli na mnie jakby pierwszy raz człowieka widzieli.Każdy z  nich był dziwnie groźny.Tatuaże, kolczyki i fałszywe uśmieszki na gębie.Chłopak o ciemnej karnacji miał siniaka nad brwią.To pewnie ten, któremu przywaliłam butem.Już go nie lubię.Na przeciwko mnie stała jakaś laska.Ta też gapiła się jakbym urwała się z burdelu...albo tylko mi się zdawało.Prosiłam ich by mnie wypuścili, ale oni wyskoczyli nagle z jakimś wyczyszczaniu pamięci! Ja nie jestem zabawką.
- Tracimy tylko czas.Idziemy na górę i to w podskokach. - odezwał się wkurzony chłopak o jasnoróżowych włosach.Taa... w podskokach.Łatwo ci mówić kretynie.Machnęli ręką bym szła pierwsza.Wolałam im się nie sprzeciwiać.Kulejąc obeszłam jakiś durny stolik z tego durnego pokoju.Ktoś złapał mnie za ramię.Znowu ta dziewczyna.Ida? Tak chyba się nazywała.
- Nie tak szybko. - zmroziła mnie wzrokiem.Wiedziałam, że od razu się polubimy.Taka sympatyczna osoba.Prowadziła mnie gdzieś na górę po zimnych schodach.Czułam się jak pies na smyczy, ale moje stopy już nie wytrzymywały.
- Może cię zanieść? - zapytał jeden z głosów za mną.Przewróciłam oczami.
- Jacy wy gościnni i mili...będę częściej wpadać. - odparłam nie odwracając się.
- Już cię lubię. - zarechotała sarkastycznie dziewczyna.
- Twój problem. - czy ja muszę mówić wszystko co pomyślę? Najchętniej wyrzuciłam bym swój mózg przez okno i kupiła nowy.Laska mruknęła coś i zamknęła się.No i dobrze.
Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się.Znów metalowe drzwi, ale za to miętki, czerwony dywan.Robią postępy.Kazali mi się odwrócić tyłem.Powoli spełniłam ich życzenie.Jakieś dziwne klikanie, dźwięki i odgłos otwieranych drzwi.Jakieś cienkie since fiction.Weszliśmy do środka.W pomieszczeniu było ciepło i jasno dzięki dużym oknom.Na środku stało duże biurko i czarny fotel.
- Jest dziewczyna.My już pój...
- Zostańcie wszyscy.Przecież to przez waszą grupę ona tu się znalazła. - powiedział jakiś męski głos, a zraz odwrócił się fotel.Siedział na nim czarnoskóry mężczyzna. - Witamy Panią w naszych skromnych progach. - ukazał szereg białych zębów i wstał.Patrzyłam na niego jak na idiotę.Moi jakże wspaniali znajomi rozsiedli się pod oknami.Mężczyzna podszedł do mnie i patrzył prosto w oczy przez kilka chwil.Trochę mnie to denerwowało i peszyło.
- E-y...wszystko w porządku? - zapytałam pewna siebie.Facet podrapał się po głowie.
-  Tak, dzięki że pytasz. - zaczął chodzić wokół mnie.Czy oni mają jakiekolwiek ograniczenia? - Jak się nazywasz dziecko? - zapytał po chwili.
- Dzieckiem byłam w przedszkolu prze Pana. - kiwnął głową. - A po co Panu to wiedzieć? Zróbcie  to swoje jakieś pranie mózgu i dajcie mi spokój. - zarechotał dziwnie.
- Powtórzę pytanie.Jak masz na imię? - zbliżył swoją twarz do mojej.Jakoś nabrałam odwagi.
- Przepraszam, ale w tym budynku obowiązuje ochrona danych. - zamrugałam kilka razy rzęsami i słodko się uśmiechnęłam.Facet chyba się wkurzył.Usiadł na czarnym fotelu i zaczął się kręcić.
Stałam tak znudzona już jakiś czas.Patrzyłam na ozdabiany sufit, na regały z książkami i roślinki.Miło tu by było gdyby nie te typy.Miałam dosyć.Stałam tak od 5 minut i czekałam na zbawienie.Nie wytrzymałam.
- Sierra! - wybuchnęłam.Czarnoskóry uśmiechnął się.On jest powalony czy powalony?
- Nazwisko?
- Pisze pan książkę?
- Skąd wiedziałaś? - wyszczerzył się.
- Dawson. - skłamałam.Chyba pierwszy raz w życiu.Coś nowego.
- Grzeczna dziewczynka. - odparł zadowolony. - Liam poszukaj mi Sierry Dawson w bazie danych. Jak nie znajdziesz, a przypuszczam, że tak właśnie będzie to wprowadź jej zdjęcie i poszukaj.
- Macie moje zdjęcie? - wkurzyłam się.
- No jasne. - odezwała się Ida. - A myślałaś, że jesteśmy tacy tępi? To duża organizacja, nawet sobie nie wyobrażasz. Możemy cię zetrzeć na proch, a twoje resztki wrzucić do oceanu i nikt nawet nie zauważy. - No nie powiem, miła osóbka.


Tym miłym akcentem zakończyłyśmy rozdział 1. Nie jest jakoś świetny, ale to początki na tym blogu, więc mamy nadzieję, że potraktujecie nas ulgowo :> Łapcie linka do naszego pierwszego bloga, który piszemy już od jakiegoś czasu. Też oczywiście o 1D :) to tyle na razie. Rozdział 2 pojawi się wkrótce. ~ Hermi

-------->>      http://allyouneedsislove3.blogspot.com/  

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Prologue




 ***

 Ciemność. I tyle. Nic więcej nie było widać. Czuła się przygnieciona ciemnością, bólem i... strachem? Czuła strach? Na to wygląda. Strach jest zły. Strach jest słabością. Tylko słabi i maminsynki czują strach.
  Jakaś postać stała przed nią. Czuła się głupio, wiedząc, że się boi, że jest niepewna tego, co się wydarzy. Ubranie miała podarte od przedzierania się przez gęsty lat. Z każdej odsłoniętej części ciała leciutko płynęła krew. Włosy były w całkowitym nieładzie, twarz już wcale nie przypominała jej twarzy. Czuła, że słabnie. Podpierała się rękami, żeby nie upaść. Nogi jej drżały, kolana uginały, głowa ważyła chyba z sześć ton. Potrzebowała pomocy, do ran mogło wdać się zakażenie. Wiedziała, że to była ostatnia próba. Jeżeli teraz pokaże, że jest słaba to będzie koniec. Pozbawią jej pomięci i wyrzucą. Jak nic nie wartą lalkę.
  Przypomniała jej się maleńka porcelanowa lalka, którą dostała od taty. Pamięta, jak się nią bawiła. I pamięta, jak ją wyrzucili, kiedy miała ledwie siedem lat. Wtedy ją zabrali. Nie wiedziała co się stało. Tylko tyle, że już nigdy nie zobaczy ojca, "Twój ojciec nie żyje. Teraz jesteś pod naszą opieką." To pierwsze co usłyszała, kiedy znalazła się na pokładzie olbrzymiego samolotu. Jeżeli można to było nazwać samolotem. Nikt jej niczego nie tłumaczył. Miała być twarda i nie okazywać uczuć. Miała ćwiczyć do bólu, aż nie padnie na matę. Miała być maszyną do zabijania.
 Teraz była ostatnia próba. A ona okazuje słabość. Ostatnimi resztkami sił wyprostowała się i zwróciła wyprutą z emocji twarz do postaci przed nią. 
 - Zdałaś - usłyszała tylko, po czym ktoś ją zabrał, poczuła ukłucie, a potem wielką senność.