wtorek, 14 kwietnia 2015
Chapter 6
*Ida
Nareszcie zaczyna się coś dziać. Czuję nieokreślony ból w żołądku. Stresuję się i jednocześnie cieszę. Wyjdę wreszcie z tej dziury. Dali mi jakieś wyposażenie. Siedzę właśnie w stołówce z Blondi, jej chłopakiem i Mickiem. Blondi rozprawia głośno o mojej misji, niby przez przypadek tak, że słyszą ją wszyscy. Rzadko się odzywam, natomiast reszta mówi cały czas. Nagle w stołówce ucichło. Instynktownie uniosłam głowę i spojrzałam w stronę drzwi. Tetris kierowała się w naszą stronę dostojnym krokiem. Wyprostowałam się automatycznie i śledziłam ją wzrokiem. Usiadła na przeciwko mnie, a Mick lekko się odsunął od niej.
- Bądź gotowa za godzinę, w tym miejscu. - oznajmiła. Spojrzała krytycznie na moją tackę z fast foodem. Skrzywiła się. - Szef przygotował na ciebie szczegółowy plan, który mam ci przekazać. - wyciągnęła z małej kieszeni kartkę papieru i podała mi ją. Była cała zapisana, a pod spodem nieczytelny podpis czarnym atramentem. Prześledziłam wzrokiem całość.
- Okay. - Tetris chwilę obserwowała mnie, po czym wstała i wyszła, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Włożyłam kartkę do kieszeni i pożegnałam się ze znajomymi, po czym udałam się do swojej kwatery. Włączyłam komórkę i zadzwoniłam do McMurfy'ego. Zamknęłam się w łazience i po cichu przeczytałam mu całą treść. Wytłumaczył mi, żebym zrobiła co trzeba, chodzi o to, żeby zdobyć ich zaufanie.
- Pamiętaj, trzeba ich zabić w zarodku. Musisz robić to, co ci każą, nie stawiaj na swoim, nie próbuj być bohaterska, po prostu działaj. Tetris ma ci zaufać. Cały gang ma ci zaufać. Szef ma ci zaufać. - Przełknęłam ślinę.
- Dobrze.
Sierra*
Nie mogłam uwierzyć w tą całą sytuację.Co ten dupek sobie wyobraża? Chodziłam w kółko po pokoju od jakiś dwóch godzin.Nie czułam zmęczenia, ale strach.Moja szczęka drżała jak i całe chłodne ciało.Co chwilę podchodziłam do okna nie wiedząc nawet po co.Starałam się ogarnąć wszystkie myśli.Przełożyłam długie włosy przez ramię i włożyłam trochę do ust.Gryzłam je ze zdenerwowania.Normalny człowiek postanowił by na ucieczkę, ale ja nie jestem normalna! Boję się wszystkiego i wszystkich.Samobójstwo! To by był dobry pomysł, ale na to też jestem zbyt tchórzliwa.Podeszłam do drzwi.Pociągnęłam za klamkę.Nic.Zamknął mnie! Co on sobie wyobraża! Kopnęłam nogą w szafę i pożałowałam tego.Bolało jak cholera.Ściągnęłam skarpetkę i wymasowałam palce.
- Idiotka. - Bąknęłam ze łzą w oku, która powoli spłynęła po policzku.Usiadłam pod ścianą i schowałam głowę.To jest szaleństwo.
Spokój panujący w pomieszczeniu i moje zmęczenie pozwoliły mi na uśnięcie.Chciałabym by był to tylko zły sen.Zamknęłam oczy.
***
- Wstawaj. - Przewróciłam głowę w drugą stronę ignorując rozkaz mamy. - Mówię coś. - Spokojnie sobie leżałam czekając aż opuści mój pokój.Zamiast dźwięku zamykanych drzwi usłyszałam przekleństwa.Otworzyłam szeroko oczy.
- Mamo! - Prawie krzyknęłam podnosząc głowę w górę.Koleś nie wyglądał jak moja mama.Wstałam oddalając się.To był ten potwór.
- Jak widzisz nie jestem jednym z twoich starych. - Powiedział ochrypłym głosem szatyn.Widząc jego twarz nie potrafiłam wypowiedzieć ani jednego słowa.Jakby mi język urwało.Spędziłam z tym chłopakiem zaledwie kilkanaście minut, a wiedziałam że jest zły.Jest piekłem.Szybko znalazł się obok mnie.Złapał za moje włosy i przyłożył głowę do ściany.
- Słuchaj uważnie ślicznotko. - Syknął. - Masz tu siedzieć cały czas, nie próbuj uciekać, mów do mnie, a nie kiwaj głową...i najważniejsze... - Zrobił pauzę. - Rób wszystko co ci rozkażę. - Powiedział wolno. - Zrozumiałaś?! - Jego ton był przepełniony jadem.Pieprzony samolub.Skinęłam lekko głową czego pożałowałam.Dostałam po twarzy.Nie bolało mocno, ale sam fakt że mnie uderzył bolał.Jak może tak traktować kobiety? - Co mówiłem o używaniu słów? - Zapytał poważny.
- P-przepraszam. - Cichutko pisnęłam. - Zrozumiałam. - Dodałam, a strach nie odchodził ode mnie na krok.Jego wzrok wypalał we mnie dziurę.Czułam jak gorąco rozchodzi się po moim ciele.Podszedł do drzwi, zabrał jakąś granatową torbę i rzucił w moją stronę.Patrzyłam na rzecz by uniknąć jego wzroku.
- Tu masz większość swoich ubrań. - Skąd on je kuźwa wziął? Grzebał w mojej szafie? Był w moim mieszkaniu?! Otworzyłam zszokowana usta, ale nie powiedziałam ani słowa.Strach blokował moją krtań. - Nawet nie podziękujesz... - Odwrócił się i otworzył lekko drzwi.Nie był już mocno wkurzony, ale spojrzał na mnie jak na jakiegoś wyrzutka, kogoś gorszego.- Szmata. - Mruknął, ale i tak usłyszałam.Zabolało.
Harry*
Nie mogłem uwierzyć, że ta laska może być tak bardzo irytująca.Nic nie warta wywłoka siedziała w moim pokoju i modliła się o zbawienie.Bawił mnie jej strach.Poszedłem do kuchni, którą dzieliłem z resztą przyjaciół.Zrobiłem jajecznicę i herbatę.Postawiłem je na tacce i zaniosłem do pokoju. Sierrotka nawet nie ruszyła z miejsca.Stała i patrzyła przed siebie.Nawet nie raczyła na mnie spojrzeć.Postawiłem żarcie na komodzie.
- Zjedz. - Rozkazałem.
- Nie jestem głodna. - Odpowiedziała obojętnie.Przewróciłem oczami.
- Zjesz albo nie dostaniesz jedzenia przez tydzień. - Zagroziłem surowo.Brunetka dalej tkwiła w tym samym miejscu bez słowa.Co z nią jest nie tak? Bo coś na pewno.Wzruszyłem ramionami i wyszedłem z pokoju trzaskając drzwiami.Jakoś w ogóle mi jej nie szkoda.Nie obchodzi mnie to co czuje, co myśli.
***
Dostałem wezwanie od szefa.Ciekawe co on znowu chce? Zrób to, zbadaj tamto, jedź tam.Czasem żałuję, że należę do tej organizacji.Pomiatają nami by ktoś inny miał bezpieczną dupę.
Tylko gdyby nie SSO to nie poznałbym Sarah i dobrych przyjaciół.Niektórzy są czasem wkurzający, ale nie są sztuczni.To się liczy.Bez pukania wszedłem do biura McMurf'iego.
- Jestem. - Oznajmiłem podchodząc do mężczyzny.Kiwnął dłonią bym usiadł.
- Harry mamy kolejny problem. - Nowość? Żadna.Na szczęście my potrafimy radzić sobie z problemami.Odwrócił w moją stronę monitor komputera.Zobaczyłem tam zdjęcie faceta około trzydziestki.
- Samuel Lawrence? - Przeczytałem pod fotografią. - Czy to nie ten z mafii, co handluje narkotykami? - McMufry potwierdził. - Co z nim?
- Koleś będzie w ten piątek na bankiecie Madam Schrödinger.Kobieta znana ze świata mody, cholernie bogata, samotna. - Wytłumaczył.Pewnie jakaś stara skoro samotna.Zawsze może przytulić się do szczeniaczka. - Myślę, że Lawrence chce się podszywać pod kogoś zaproszonego, a potem... - Zamilkł na chwilę. - A potem załatwić Schrödinger i zgarnąć wszystko z sejfu. - Dokończył.
- I?...
- Ty i reszta waszej ekipy zrobicie z tym porządek. - Westchnąłem.Jak zawsze zgodziłem się bo nie mam innego wyboru.Czyli musimy się trochę przygotować.Opuściłem biuro szefa i skierowałem się do kwatery Louisa.O tej godzinie raczej będzie u siebie.Sprawy papierkowe to jego ''hobby''.
- Siema. - Otworzyłem drzwi i usiadłem na kanapie pod oknem.Chłopak rzucił mi zwykłe ''cześć'', spojrzał przelotnie i wrócił do pisania. - Mamy nową misję. - Poinformowałem od razu.Szatyn skinął głową i schował teczkę z papierami do szafki zamykanej na klucz.
- Co tym razem? - Zapytał wstając z fotela. - Napad, handel, zabójstwo?
- Em... planowany napad, planowane zabójstwo i planowana kolejna nasza wygrana. - Wytłumaczyłem.
- Zbierz chłopaków, spotkamy się u ciebie za 15 minut...
- Nie możemy u mnie. - Zareagowałem szybko.Spojrzał pytająco. - Nie pytaj. - Uniósł brwi. - Po prostu nie pytaj. - uniosłem ton.
- Okey... - Spojrzał na mnie z ukosa jakbym coś kombinował.Co jest prawdą.Oj nie mogę sobie wyobrazić jaka to by była przyjemność wykorzystać tą dziewczynę w oczywistych planach.Boże, ale to by było podniecające! Spoliczkowałem się w głowie. - To spotkajmy się u Zayna. - Burknął spoglądając ciągle na ekran telefonu.
*Louis
Nie mamy żadnego kontaktu z Idą. McMurfy wspomniał, że ma jakąś misję, ale nic więcej nie powiedział, nie pozwolił nam z nią rozmawiać. To boli, nawet jeśli nie jest dla mnie tak bardzo ważna, to nie jest przyjemne. Przyjaźni się z Liamem. Liam jest w porządku. Zresztą wszyscy zaczynaliśmy mniej więcej razem, więc tworzymy coś jakby paczkę. Wprawdzie Harry stwarza ciągle problemy i wydaje mi się czasem, że bardziej nadawałby się do tego całego Gangu i kradzieży, niż do naszej organizacji. Kiedy byłem w pokoju zadzwonił mój telefon. Nieznany numer, ale odebrałem.
- Słucham.
- Hej, Lou? To ty? Z tej strony Ida. - odetchnąłem z ulgą, ale tylko na chwilę.
- Ida? Skąd masz mój numer? - dostała nowy telefon, na którym miała numer tylko od McMurfy'ego i Liama.
- Jakoś tak zapamiętałam. - mruknęła. Niemal usłyszałem, jak wzrusza ramionami. Często to robi.
- Okay. Nie wnikam. Czemu dzwonisz?
- Nie wiem sama. Chyba chciałam usłyszeć głos jakiegoś normalnego człowieka.
- To my jesteśmy normalni? - zdziwiłem się nieco. Gdyby to nie była Ida pewnie by się zaśmiała, ale to była Ida, więc jedyne co mogła zrobić to pewnie się uśmiechnęła jednym kącikiem ust. Ida już taka jest. Wydaje jej się, że po to istnieje. Żeby robić, to co jej każą, żeby zabijać, żeby ratować ludzi, żeby zrobić coś dla ludzkości, żaby umrzeć dla sprawy, bez żadnych zysków.
- Louis? Słuchasz mnie?
- Em.. co?
- Pytałam, jak się masz.
- Naprawdę cię to interesuje? - zdziwiłem się.
- No... interesuje. Serio.
- Okay.. u mnie w porządku. Trochę się nudzę bez ciebie. - to nie była prawda. Z Idą nie było ciekawiej, nigdy nie żartowała, często używała sarkazmu i czasem nie potrafiłem rozróżnić kiedy mówi poważnie, a kiedy ironicznie. Po prostu czułem nieokreśloną pustkę. Wolałbym żeby była, niż żeby jej nie było.
- Hm.. okay. Powiedzmy że ci wierzę.
- To miłe. A jak się tam czujesz? Nie bijesz słabszych?
- Słabszych nie. Ale silniejszych. - pochwaliła się. Parsknąłem cicho.
- Oczywiście. Ida wspaniała, wybawicielka ludzkości powala na ziemię wielkiego złego mocarza wszechświata.
- Bardzo śmieszne. - wyczułem znów ten uśmieszek, mimo udawanej powagi.
- Ja wiem. Chyba będę musiał kończyć. - westchnąłem, kiedy do mojego pokoju wpadł Zayn. - Zadzwonię do ciebie o 18.
Nie odpowiedziała. Spojrzałem na Zayna pytająco.
- O co chodzi, stary?
- Chyba mam problem. - mruknął i usiadł na łóżku.
- Módl się, żeby to było coś ważnego. Przerwałeś mi rozmowę. - spojrzałem na telefon i zapisałem numer Idy.
- Dziewczyna? - zagadnął mulat. Zastanowiłem się na chwilę.
- Można to tak nazwać. W każdym razie nie moja.
- A czyja?
- Niczyja. - wzruszyłem ramionami.
- Czyli twoja. - podsumował Malik. Wzruszyłem ramionami.
- Jaki problem?
- Poważny.
- Nie owijaj w bawełnę. - warknąłem. - Po prostu powiedz o co chodzi.
Westchnął. Spojrzał na swoje dłonie, potem na mnie, znów na swoje dłonie i na mnie. Już wiem, o co chodzi.
- Pieniądze. - powiedzieliśmy w tym samym momencie. Przewróciłem oczami. Zayn cały czas pakuje się w jakieś kłopoty.
- Stary ogarnij dupę. Ile potrzebujesz? - Zayn odetchnął z ulgą.
- Niewiele... naprawdę. Oddam ci. - Uniosłem jedną brew. - Oddam serio.
- Dobra. Daj spokój. Ile?
- Dziesięć. - mruknął. Otworzyłem szerzej oczy.
- Dziesięć tysięcy?! - złapałem się za głowę. - Stary na łeb ci padło?
- Nie.. no serio ci oddam.
Pokręciłem głową. Miałem sporo pieniędzy. Jak każdy, miałem sejf w pokoju. Otworzyłem go i wyjąłem dwa tysiące. Z ciężkim sercem podałem je Zaynowi. Wziął niepewnie.
- Dwa..?
- Dwa. - uciąłem i pokazałem mu palcem drzwi. - Lubię cię stary, ale bez przesady. Nie pokazuj mi się na oczy, chyba że z pieniądzmi.
Zayn pokiwał głową. Wymruczał jakieś "dziękuję" i wyszedł. Westchnąłem i opadłem na łóżko.
Sierra*
Zostałam sama w pokoju.Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej, a pomieszczenie ochłodziło się.Ocierałam swoje nagie ramiona by choć trochę się rozgrzać.Siedziałam w kącie, przytulona do ściany i marzyłam o śmierci.Nie chciałam być w tym piekle razem z tym demonem.Jedyne o czym wtedy mogłam myśleć była śmierć.Skąd mogę wiedzieć co on chce mi zrobić? Nie wygląda na grzecznego chłopaka, który chce bym była jego księżniczką.Chyba raczej szmatą, którą ma ochotę poniewierać.Moje oczy kleiły się, ale nie chciałam zasypiać.Jeżeli on tu przyjdzie? I znowu zacznie krzyczeć? Znowu zrobię coś źle, a on mnie uderzy.Nie mogę krzyczeć, nie mogę płakać, nie mogę błagać o coś, nie mogę zrobić cholera nic! jestem bezradna i skazana na jego tortury.Podniosłam głowę słysząc czyjeś kroki.Tylko nie on.Do moich uszu dobiegły męskie głosy.
- Niall brachu pomóż mi...ostatni raz. - Czyli jest tu ich więcej? Zadrżałam z niepokoju.
- Zayn...ostatni i ani razu więcej! - Powiedział głos drugiego chłopaka.Rozmowa ucichła.Pewnie już odeszli.Gdzie ja jestem? Zapewne jakaś siedziba czy coś jakiegoś gangu.Spojrzałam na komodę.Jedzenie tak bardzo mnie kusiło.Oznaki tego wydawał mój brzuch.Mimo tego byłam silna.Nie zjem stąd nic.Nie ruszę tego nawet palcem.Oparłam głowę o zgięte kolana i chrząknęłam.Otarłam mokre policzki.''I tak nikt mi nie pomoże.''Po co się wyprowadzałaś! Krzyczał rozum.Kretynka, idiotka, palant...dorosłą zachciało mi się być.
Rozprostowałam kończyny.Tykający zegar wiszący na ścianie wskazywał 8.20.Na zewnątrz panował półmrok, a pokój przybierał szare kolory.Miałam wielką ochotę by się odświeżyć, ale nie wiem co mógłby mi zrobić ten niezrównoważony człowiek.
No i jest kolejny rozdział. Krótki bo krótki następny będzie dłuższy, bo ciekawszy ^^ komentujcie, polecajcie znajomym ;) ~ Hermi
Subskrybuj:
Posty (Atom)