Hej
Chcemy Was poinformować, że blog zostaje zawieszony. Nie wiemy na jak długo, obecnie żadna z nas nie chce dalej pisać, wena gdzieś nam wyparowała, a każde słowo jest męką. Jeżeli wrócimy do tego bloga, to po to, by go szybko skończyć, na pewno nie będzie miał wielu rozdziałów.
Tymczasem zapraszamy na innego bloga, który jest naszą wisienką na torcie i mega się nim zajarałyśmy, więc jeżeli ktoś w ogóle czytał tego bloga, to zapraszam na nowy blog: LINK oraz ten stary: LINK
Przepraszamy, jeżeli był ktoś, kto to czytał, ale na chwilę dzisiejszą nie jesteśmy w stanie nic tu pisać.
Enjoy!
~ Obli Viate
~ Carrie SS.
środa, 2 września 2015
wtorek, 18 sierpnia 2015
Chapter 9
Sierra*
Otarłam z dłoni niewidzialny kurz. Ten Harry jest potworem skoro traktuje tak kobiety. Tak się zastanawiam... czy on w ogóle ma serce? Czy ma jakiekolwiek uczucia? Oprócz nienawiści, rzecz jasna. Nie znam go, nie znam jego przeszłości ani tego co teraz dzieje się w jego szalenie ciekawym życiu.
Ze skwaszonym wyrazem twarzy usiadłam na łóżku. Wiem, że gdy wróci znów zacznie krzyczeć, a to ja powinnam mieć do niego pretensje. Najchętniej spoliczkowałabym go. Tak mocno i porządnie. Żeby zaczął normalnie myśleć i żeby dostrzegł, że nie jestem żadną dziwką. Chociaż, gdyby był prawdziwym facetem to nawet na prostytutkę nie podniósłby ręki. Związuję włosy w kucyk cieniutką gumką recepturką. Jestem zadowolona z tego, że ogarnęłam ten pokój. Miło by było gdyby pan niegrzeczny podziękował, co jest niemożliwe.
Nie jestem sprzątaczką ani nie darzę go większym uczuciem niż odraza, ale zrobiłam to. Pewnie dlatego, że nienawidzę bałaganu... i może dlatego żeby ujrzał, że nie jestem mu nic winna.
Gładziłam dłonią aksamitny materiał, który przykrywał pościel.
*Ida
Wyszłam ostrożnie przez drzwi i pobiegłam do swojego pokoju. Minęłam zakręt i wpadłam na kogoś.
- Vicky? - Mick. Niech to szlag. Złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą. Otworzyłam kopniakiem drzwi, wciągnęłam chłopaka do środka i zamknęłam na klucz. Stał na środku pokoju, patrząc jak miotam się, by pozbierać wszystko, co trzeba.
- Musisz mi pomóc uciec.
- Co proszę?! Chcesz uciec? Jak to?
Spojrzałam na niego. On jest zbyt uroczy, żeby być kryminalistą. Jego uroda i charakter zupełnie tu nie pasują. Podeszłam do niego. Delikatnie wzięłam jego policzki w dłonie i wpiłam mu się w usta. Nie wiem, czemu to zrobiłam. Mick złapał mnie za nadgarstki i trochę się odsunął.
- O co chodzi?
- Proszę, Mick. Nie pytaj. Po prostu mi pomóż.
Kiwnął niepewnie głową. Wrzuciłam do plecaka zawartość mojej kurtki i wszystkie przedmioty, które mogłyby zdradzić skąd jestem. Wyjrzałam przez drzwi i poszłam najnormalniej w świecie korytarzem.
- Wyjść nie jest trudno. - wyjaśnił chłopak.
- Wiem, już wychodziłam przecież.
- To po co ci ja?
- Możesz mnie odprowadzić.
- Nie. - zatrzymał się. Zmarszczyłam czoło i odwróciłam się do niego.
- Co?
- Nie zostawię cię. Idę z tobą. - uniosłam brwi.
- Mick. Szanuję twoją decyzję ale nie możesz. Nie masz pojęcie skąd pochodzę. Nie wolno ci.
Jego wyraz twarzy się zmienił. Podszedł do mnie ze złością w oczach i przycisnął do ściany. Jego twarz znajdowała się kilka centymetrów od mojej.
- NIKT nie będzie mi mówił, że nie wolno mi opuszczać gangu, rozumiesz? Jeśli tego chcę, to to zrobię, bez względu na to, co inni pomyślą.
Patrzyłam mu w oczy.
- Jasne.
Poszliśmy do jego kwatery, gdzie wpakował do plecaka broń i pieniądze. Ruszyliśmy znów tą samą trasą.
- Coś tutaj cicho. - zauważyłam. Mruknął coś. - Hm?
- Nic. - rozejrzał się. - Pusto. Oj źle, bardzo źle.
- Jak to? - jego oczy się rozszerzyły. Złapał mnie za rękę i szarpnął. Biegliśmy korytarzem, za plecami słyszeliśmy strzały. Pocisk przemknął obok mojego ucha.
- Cholera!
Skręciliśmy. Przed nami znajdowały się drzwi, za nimi następny korytarz. Biegliśmy szybciej niż nasz prześladowca. Mick zablokował klamkę i ruszyliśmy dalej. Jeszcze kawałek dzielił nas od stalowych drzwi.
Dopadliśmy ich bez tchu. Spróbowałam wpisać kod, ale urządzenie pisnęło ostrzegawczo.
- Co jest... - warknęłam i wpisałam ponownie, tym razem uważniej. Kolejny pisk.
- Daj mi to. - Mick wpisał kod, ale po raz trzeci urządzenie go nie zaakceptowało. Spojrzeliśmy na siebie. Ktoś nadbiegał korytarzem. Najpewniej miał broń. Oparłam się rękami o drzwi i zamknęłam oczy. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Coś mnie tknęło. Czułam, jak opadam z sił. Jakby niewidzialna moc wysysała ze mnie całą energię, jak odkurzacz.
- Ida! - oderwałam dłonie od drzwi i zerknęłam pytająco na chłopaka. Ale nie patrzył na mnie, tylko na drzwi. A raczej ich brak. Stał była wygięta, jakby była z plasteliny. Po środku była wielka dziura. Przez cały czas tak naprawdę nie opierałam się o drzwi, musiało to komicznie wyglądać.
- Co do...
- Chodźmy stąd. - pociągnęłam go za sobą, wychodząc przez dziurę. Wyszliśmy na małą uliczkę jednokierunkową. pobiegliśmy do najbliższego samochodu i zrobiliśmy ten sam manewr, co przy ostatniej ucieczce. Tym razem jednak, to ja siedziałam za kierownicą. Nie wiedziałam gdzie się skierować. Nie mogłam jechać z Mickiem do SSO. Zdenerwowana po kwadransie manewrowania wśród ulic, zaparkowałam pod moim mieszkaniem i rzuciłam chłopakowi kluczyk do pokoju.
- Idź tam, schowaj się.
- A co z tobą?
- Muszę jechać. - wykręcałam się.
- Jadę z tobą.
- Nie możesz. Potem... wytłumaczę ci. Proszę, śpieszę się.
Pokręcił głową, niepewny tego, co robi, ale wysiadł i zamknął drzwi. Patrzył na mnie niepewnie. Uśmiechnęłam się smutno i odjechałam z piskiem opon. Po długiej jeździe wjechałam wreszcie na ukochany podziemny korytarz. Kiedy zaparkowałam na parkingu, czułam się, jakbym wróciła do domu. Odetchnęłam pełną piersią i wbiegłam po schodkach. Chwilę zajęło mi dotarcie do bazy. Swoją drogą, słowo "baza" kojarzy mi się tylko i wyłącznie z krzesłami nakrytymi kocem, albo szałasem z patyków, a nie z poważną organizacją, zwalczającą kryminalistów lepiej od policji i FBI.
Biegiem pokonałam całą przestrzeń dzielącą mnie od biura McMurfy'ego. Wpadłam do środka i natknęłam się na rozmowę Liama z szefem. Uśmiechnęłam się i z całych sił wyściskałam przyjaciela.
- Iduś? Coś ci się stało? Kryminaliści nauczyli cię okazywać uczucia? - uśmiechnęłam się do niego.
- A żebyś wiedział, Liamuś. - przedrzeźniałam go. Zauważyłam pytający wzrok McMurfy'ego.
- Mam. - wyciągnęłam zawartość plecaka, interesującą szefa. Zmarszczył brwi.
- Co to jest?
- Wyciągnęłam z zamkniętej szuflady. - wyjaśniłam.
Harry*
Nie miałem sił na kłótnie. W milczeniu wszedłem do kwatery. Gdy na nią patrzyłem chciałem krzyczeć, dlatego unikałem kontaktu wzrokowego. W sumie... w ogóle się z nią kontaktowałem w żaden możliwy sposób.
Wyciągnąłem z szuflady czarny podkoszulek i włożyłem go, a stary rzuciłem na łóżko gdzie siedziała Carlin.
- Złaź. - warknąłem stojąc odwrócony do niej tyłem.
- C-co?
- Głupia jesteś? - zapytałem, znając odpowiedź. Odwróciłem się na pięcie. - Złaź z mojego łóżka. - rozkazałem surowo. Na szczęście obyło się bez niepotrzebnych fochów. Nienawidzę gdy ktoś zachowuje się jak rozpieszczony bachor i robi to co jego wielmożna dupa zechce. Kusi mnie by przyłożyć takiej osobie spluwę do skroni. Tym razem postanowiłem zrobić sobie krótki urlop.
Już dawno nie byłem w żadnym, porządnym klubie.
- Jeżeli chcesz jeszcze żyć... - wymruczałem wyciągając kluczyki do jednego z moich aut. - To nie ruszaj się stąd. - byłem mega spokojny, co mnie dziwiło. Językiem bawiłem się kolczykiem w wardze. - Rozumiesz?
Pewnie, że nie. Ile razy jej to powtarzałem, a ona i tak robi swoje. Jak na córkę takiego dupka, jest bardzo zadziorna.
- Rozumiem, ale chcę żebyś mi coś wytłumaczył...
Miętoliła włosy jak nienormalna. Coś przeczuwałem, że znam jej pytanie, które chce zadać.
- Mów.
- Dlaczego mnie...
No wyduś z siebie to albo ja to zrobię. Nie czekałem.
- Kiedyś się dowiesz. - zbyłem ją i zniknąłem w łazience. Nie chcę żeby się teraz dowiedziała. Trochę ją podrażnię.
Umyłem zęby i przepłukałem je zimną wodą. Gdy wróciłem do pokoju, wścibska dziewczyna dotykała moich rzeczy. Opuszkami palców przewracała kartki mojej książki, nawet mnie nie zauważyła. Przewróciłem zirytowany oczami i podszedłem do niej. Wystraszona moim widokiem, upuściła książkę. Nabrałem dużo powietrza i przeczesałem włosy palcami.
- To twoje książki? - zapytała zdziwiona, odnosząc Cień Życia na regał. Przemilczałem jej pytanie.
- Hm?
Nadal nie odpowiadałem. Ta laska nie musi wszystkiego wiedzieć. Naładowałem rewolwer i włożyłem go do tylnej kieszeni dżinsów. Jestem dosyć zanany w Londynie, a zawsze się znajdzie ktoś kto chce mnie zniszczyć, dlatego wolę się zabezpieczyć. Na wszelki wypadek...
Dźwięk pistoletu sprawia, że Carlin tężeje i głośno przełyka ślinę.
- Dlaczego nigdy nie odpowiadasz na moje pytania? - denerwuje się i krzyżuje ramiona. Ponownie przewracam oczami, po raz setny tego dnia.
- Dlaczego zawsze zadajesz tyle pytań? - znów zignorowałem jej pytanie. Mam dosyć.
- Bo...lubię..
- Wtykać nos w nie swoje sprawy. - kończę za nią, a ona obrzuca mnie groźnym spojrzeniem. Czyżbym uraził jej dumę? Jebię to. - Nie ruszaj się stąd. - przypominam jej.
Przekręcam klucz z barku i wyjmuję z niego mineralną wodę w butelce. Rzucam ją do dziewczyny.
- Zjesz coś jak wrócę.
Klucz chowam gdy Pani Wścibska żłopie moją wodę. Bez słowa zostawiam ją. Może powinienem zakluczyć drzwi? Nie, nie mogę. Gdyby Liam się o tym dowiedział, miałbym przerąbane. Nie boję się go. Nikogo się nie boję, ale obiecałem mu, że będę ją ''szanował''. Debil.
Wsiadłem do mojego ukochanego samochodu i odjechałem z piskiem opon. Podkręciłem gałkę radia, a głośna muzyka wypełniła małe pomieszczenie. Założyłem Ray Bany i rozkoszowałem się słonecznym dniem, który nie rozpoczął się zbyt wesoło.
Przemierzałem ulice aż w końcu dotarłem. Zaparkowałem samochód w cieniu i wysiadłem.
Znajome logo ''CRUSH'', które świeciło na różowo, przypominało mi o niezłych imprezach, z których przyjaciele wyprowadzali mnie schlanego. Ta...piękna przeszłość.
Z budynku dochodziło techno, ale nie zbyt głośne. Tu prawdziwa burza zaczyna się po siódmej wieczorem.
Przeszedłem przez mroczny zaułek, mijając kilka osób, które mierzyły mnie wzrokiem. Nienawidzę kiedy ludzie się na mnie gapią. Jakby nie mieli nic innego do roboty.
Ochrona wpuściła mnie bez sprzeczek. Dobrze wiedzą kim jestem, choć dawno nie odwiedzałem tego klubu.
Hołota spoconych i pijanych ludzi tańczyła do muzyki. Przeszedłem obok dwóch chłopaków, którzy wymieniali się śliną. Najwidoczniej nie zwrócili uwagi na mój, dostrzegalny gołym okiem grymas.
Usiadłem przy barze, czekając na barmankę. Blondynka, która przesadziła z makijażem, podeszła do mnie, szczerząc się jak głupia. Puszczalska Mia...
- Kogo tu przywiało! - krzyknęła na mój widok i wystawiła język, którego zdobił srebrny kolczyk.
- Tak, Mia.Mi też miło cię widzieć...daj mi sharp shota.
Szybko wykonała moje polecenie i posłała mi sztuczny uśmiech. Chwilę później w moich ustach powstało piekło przeplatające się z przyjemnością.Trunek palił moje gardło, ale po kilkunastu sekundach przestało. Jakiś przypadkowy koleś dołączył do mnie. Przedstawił się jako Ethan. Nie chciałem pić sam, więc słuchałem go. Gdy jednak postanowił opowiadać o tym jak jego dziewczyna przekuła sobie sutki, wypiłem do końca drinka i pożegnałem się z nim. Palant.
Zmierzałem korytarzem, w którym nie obyło się bez napalonych par. Popchnąłem jaką ciotę, która wpadła na mnie, wylewając kolorowego drinka na podłogę. Szukałem dalej toalety.
- Proszę, proszę...
Ktoś mruczał w kącie. Zatrzymałem się, wiedząc że te pomruki były kierowane do mnie.
- Co cię sprowadza do mnie Styles?
Wtedy mnie olśniło. Nawet w egipskich ciemnościach dojrzałbym te jaskrawe włosy i poznałbym ten charakterystyczny, piskliwy głos.Gdy osoba podchodziła bliżej na oświetlonej podłodze powstawał długi cień.
- Witaj Abbie. - schowałem dłonie w kieszeniach i zbliżyłem się. Laska całkowicie wyszła z cienia i ukazała się. Jej chuda sylwetka nie zmieniła się. - Jeżeli mnie pamięć nie myli...to pięć miesięcy temu byłaś różowa. - wskazałem na jej ogniste, rude włosy. Kolor aż palił w oczy.
- Taaa... - odparła powoli, przeciągając samogłoskę. - Pięć miesięcy miałam też prawdziwe cycki. - wybuchła śmiechem. Nie wahałem się by spojrzeć na jej odsłonięty dekolt. Fakt. - Dwa rozmiary. - mówiła dumnie, przykładając jointa do czerwonych ust. Abbie Russo, tak to była przygoda. Przyjaźniliśmy się, ale była to przyjaźń z bonusem. Oczywiście zadawałem się z Abbie zanim poznałem Sarah.
- Widzę, że dobrze się bawisz, stara. - uniosłem kącik ust. Wypuściła dym nosem i podała mi skręta.Przyjemny dym wypełnił moje płuca. Palę bardzo rzadko albo okazjonalnie. Spotykam znajomą po dłuższym czasie więc...okazja jest.
- A ty nadal pracujesz w...w tym warsztacie samochodowym u ojca? - pyta ciekawa. Jestem zmuszony do kłamania. Nikt oprócz moich bliskich przyjaciół nie wie o moim zawodzie i o moim ojcu. Nikt.
- Tak, nadal.- bełkoczę spuszczając wzrok. Kolejny raz zaciągam się i oddaję skręta Abbie.
- A ja wciąż zataczam się w kręgu mojego kolorowego życia! - woła, machając rękami. - Tylko niestety...starzy chcą mnie wysłać do collegu. - mówi z miną zbuntowanej nastolatki. - Jakiś przymulony jesteś Styles. - zauważa i szturcha mnie, a potem dźga mnie ostrym paznokciem w żebra. - Ty! Ja ci znajdę jakąś chętną panienkę! - mówi głośno. - Bo wiesz...ja jestem zajęta, sorry. - unosi dłonie w górę i trzepocze rzęsami. Protestuję, ale nie słucha mnie jak zawsze. - Patrz. Tam stoi Beth. - wskazała na skąpo ubraną dziewczynę. Stała z podobnie ubranymi koleżankami i szeptała coś, patrząc na mnie. - Ona od dawana miała na ciebie chrapkę. - dodaje Abbie, poruszając przekłutymi brwiami. Przypatruję się jej twarzy. Dorobiła kilka nowych kolczyków, a tunel w jej uchu powiększył się. Nie powiem, że podoba mi się jej wizerunek. Wolę naturalne dziewczyny.
- Nie, dzięki stara.Oboje jesteśmy zajęci więc...odpuść. - wydyma wargi jak małe dziecko, a potem podobnie jak ja, przewraca oczami.Oboje często to robiliśmy.
- Od kiedy Styles ma mózg? - pyta retorycznie opierając się o ścianę.
- Ty za to masz więcej metalu na twarzy niż oleju w głowie. - ripostuję na co oboje wybuchamy niepohamowanym śmiechem.
- Pierdol się! - śmieje się, ukazując przy tym szereg białych zębów.
***
- Dajesz Styles! - poganiała ruda. Kolejny drink wylądował w moim gardle. Nie potrafię sobie przypomnieć ile już wypiłem, ale wiem, że jeszcze nie chcę kończyć. Dawno się tak nie bawiłem więc muszę to nadrobić. Otarłem usta i chrząknąłem.
- Która godzina? - wybełkotałem ledwo zrozumiale. Kilka razy powtórzyłem pytanie bo Abbie za każdym razem miała krzywy wraz twarzy co oznaczało, że nie rozumie. Wyjęła z czerwonej, cienkiej torebki na łańcuchu, swojego iPhona.
- Dochodzi szósta. Trochę już tu siedzisz. - wyszczerzyła się i uderzyła w moje udo dłonią jakby to było coś zajebistego. Bo było. To uczucie wolności.
Nagle tłum tańczących ludzi rozdzielił się na dwie strony tak samo gdy Mojżesz machnął laską i morze się rozstąpiło. Muzyka ucichła, a Russo pisnęła jak małoletnia suka. Poirytowany uniosłem brew, patrząc na jej rozpromienioną twarz.
- Co ty się tak szczerzysz jak bachor? - banan z jej twarzy nie schodził, a jej ciemne oczy powiększały się. Znowu ćpała?
- Allan! - podskoczyła z kanapy i rzuciła się na szyję jakiemuś chłopakowi. Co do cholery? Gdy blondyn mnie zauważył, zmierzył mnie tylko wzrokiem. Kolejny wścibski kretyn. - Harry. To jest mój chłopak, Allan Wilson. - Ruda posłała mi porozumiewawcze spojrzenie bym grzecznie się przywitał. Nie chciałem bym miły dla tego gnojka, ale skoro to facet Abbie...
- Harry. - wstałem i uścisnąłem jego zimną dłoń. Mój głosy był szorstki.
- Allan, właściciel tego klubu. - szczeniacko się uśmiechnął jakby był nie wiadomo kim. W jego niebieskich, wilczych oczach wyczytałem dumę. Znam to spojrzenie. Koleś ma się za lepszego od innych.
''Słuchaj dupku, jestem tajnym agentem, mam pistolet w kieszeni i zarabiam trzy razy więcej od ciebie''. Mam być miły. Spokojnie, to tylko przypadkowy chuj, który jest chłopakiem Russo.
Blond narcyz kiwnął ręką, a basy powróciły. Wygodnie rozłożyłem się na skórzanej kanapie, zapominając o wkurzającym chłopaku rudej.
Po kolejnych dwóch godzinach, byłem całkiem narąbany. Nie miałem siły pić więcej. Sam widok alkoholu, sprawiał że chciałem rzygać.
- I wtedy Allan był tak najebany, że się nie zorientował, że sika do szafy mojego brata! - cała zebrana przy nas grupa, wybuchła śmiechem, słysząc kolejną historyjkę Abbie. Ona już też była mocno wypita. Wyciągnąłem telefon i z trudem próbowałem go odblokować.
- Kurwa, już nigdy nie zablokuję tego ustrojstwa! - w końcu udało się. Znalazłem numer Tomlinsona.
Odebrał od razu.
- Halo? Harry, co chcesz? - zapytał obojętnie. - Co tak tam głośno, jesteś w klubie?!
Cholera, Styles. Jesteś pijany? - gorączkował się. Gorzej niż moja stara.
- Przymknij na chwilę gębę. Dość pytań. - pomasowałem czoło. Jeszcze jego jazgotu mi brakowało. - Przyjedz po mnie. Wiesz... może weź też Zayna albo kogoś, ale nie Liama. Nie mogę tu zostawić mojego samochodu. - śmiałem się nie wiedząc z czego.
- Idiota. Mogłeś pomyśleć o tym zanim się upiłeś. - czy on ma zamiar mnie pouczać? Po moim trupie do cholery. - Gdzie jesteś?
Był trochę wkurzony, ale co mnie to obchodzi. Nie raz ratuję mu dupę.
- W ''RUSH" - wstałem, kołysząc się. Przeszedłem kilka kroków. - Nie! W ''CRUSH". - poprawiłem się. Usłyszałem jak Louis powoli wypuszczał powietrze.
- Dobra, siedź gdzieś przed budynkiem. - rozkazał.
- Dobrze mamo.
- Ale nie na środku jezdni kretynie. - dodał, a mi świadomość podpowiadała, że chyba nie przepada za mną.
Miło pożegnałem się z ochroną i znalazłem wolną ławkę. Położyłem się na całej jej długości i zamknąłem oczy. Łeb mnie nawalał, a na głowie miałem jeszcze tą dziwkę Carlin.
- Cholera! - krzyknąłem, ignorując przechodzących obok ludzi. - Muszę z nią skończyć, ale najpierw ją przelecę. - mruczałem, a moja wyobraźnia sprawiała, że twardniałem.
Dobrze wiedziałem, że jestem w związku, ale wtedy obchodziło mnie to tyle co nic. Każdy facet ma swoje fantazje, jedna laska w końcu się znudzi. Wiązanie się na dłużej nie ma najmniejszego sensu. To szajs.
Poczułem wiatr na twarzy i mimo procentów, które krążyły w moich żyłach, rozpoznałem dźwięk tego sinika. Podniosłem się i uniosłem ręce.
- Tomlinson! Brachu! - chłopak podjechał do krawężnika z srogą miną.Wyskoczył z auta jak poparzony kawą.
- Wsiadaj do samochodu i nie odzywaj się. - otworzył tylne drzwi, do których przyczłapałem. - Dawaj kluczyki od samochodu. - wygrzebałem z spodni coś co nie było kluczykami. Roześmiałem się, widząc że wyciągnąłem pistolet. Oczy Louisa prawie wyskoczyły.
- Chowaj to debilu. - wyrwał mi broń z dłoni i schował. - Zachowujesz się jak dzieciak.
Znalazłem kluczyki i podałem je Malik'owi, który znalazł się obok mnie.
*Ida
Przekazałam szefowi to, czego sam nie usłyszał. Pominęłam tylko pocałunek z Mickiem. Nie musi wiedzieć. Szybkim krokiem dotarłam do swojej kwatery i zadowolona runęłam na łóżko. Nie zdążyłam nawet chwilkę odpocząć, kiedy drzwi się otworzyły i do środka wpadł Zayn, a za nim Louis, Niall i nawalony Harry. Liam zamknął drzwi. Usiadłam na łóżku i przytuliłam każdego po kolei. Harry porwał mnie w ramiona i ściskał, śmiejąc się, jak głupi.
- Ida, wróciłaś, a to ci dopiero. Już myślałem, że tam ci lepiej. - powiedział i klepnął mnie po tyłku.
- Jasne, chciałam wracać szybciej, ale przypomniała mi się twoja morda i wolałam jeszcze poczekać.
Roześmiał się jeszcze głośniej i usiadł twardo na łóżku.
- Długo cię nie było - zauważył Niall. Chyba niedawno farbował włosy, bo miały wyraźny, różowy kolor, gumy do żucia.
- Ta, moje gratulacje, Scherlocku. - pokiwałam głową. Brakowało mi tego przekomarzania się.
- Dałaś im w kość? Pokazałaś kto tu rządzi? - Upewnił się Lou. Uśmiechnęłam się sarkastycznie i pokiwałam głową.
- Nie byłabym sobą, gdybym nie pokazała, kto jest najlepszy.
Rozmawialiśmy jeszcze długo, śmiejąc się z głupot i opowiadając sobie, co robiliśmy podczas rozłąki. Chłopcy wychodzili po kolei. Ostatni został Harry, śpiący na łóżku już od dłuższego czasu. Liam wychodząc posłał mu niepewne spojrzenie, ale nie przejęłam się tym. Nie chciałam spać z Hazzą w jednym łóżku, bo ma dziewczynę, więc spróbowałam go obudzić. Mruknął coś w odpowiedzi, po czym obrócił się i spadł z łóżka. Wstał, zmęczony i wymięty z podłogi.
- Czy to już rano? Ej, nie mam kaca. - powiedział i uśmiechnął się. Westchnęłam.
- Chodź, bohaterze. Kaca będziesz miał za kilka godzin. - pomogłam mu dojść do drzwi. Otworzyłam je i puściłam go. Zachwiał się i oparł dłonią o ścianę. Westchnęłam ponownie, objęłam chłopaka jedną ręką i poprowadziłam do jego pokoju.
Otworzyłam drzwi i weszłam tyłem, ciągnąc niemal nieprzytomnego Harry'ego. Nie pamiętałam gdzie jest włącznik światła, więc na ślepo znalazłam łóżko i pomogłam mu się położyć. Mruknął coś i przysunął się do krawędzi. Cóż, najwyżej znowu spadnie. Wyszłam, zamykając cicho drzwi.
Sierra*
Łóżko ugięło się mocno, ale zignorowałam to. Byłam zbyt zmęczona i obolała by podnosić powieki, a co dopiero wstawać i ogarniać sytuację. Odpłynęłam, by zasnąć z myślami pełnymi aroganckich chłopców, pomocnych chłopców i tajemniczej Vicky.
Rankiem czułam na sobie duży ciężar. Czułam, że moje nogi zdrętwiały, co nie było najgorsze. Poczułam, że coś gilgocze mnie niemiłosiernie w policzek. Fuknęłam, starając się podnieść.
- Kurcze blade... - nie potrafiłam się ruszyć. Otarłam dłońmi powieki i ziewnęłam. - Co za poranek.
Miałam półprzymknięte oczy. Wszystko co widziałam było rozmazane. Ponownie otarłam powieki. Nie spodziewałam się takiego widoku. Niech mnie dunder świśnie! Co ten bydlak na mnie robi? Zsunęłam jego twarz z mojego dekoltu z dużą odrazą. Wystarczy, że znoszę jego obecność w tym pokoju, ale jak mam znieść to? Urok jaki mu towarzyszył przy spaniu nie załagodzi sytuacji.
- Ej... - mruknął, a ja o mało zawału nie dostałam. Jego twarz wróciła na miejsce, a dłonie chłopaka umocniły ucisk w mojej talii. Lekko się nachyliłam by rozplątać jego lepkie łapy gdy poczułam zapach alkoholu. Co za świnia. Upija się i przystawia się do mnie. Majstrowałam przy jego umięśnionych rękach, ale on ani drgnie. Święta Mario, zmiłuj się!
Chwilę przyglądałam się twarzy chłopaka. Harry wydaje się o wiele łagodniejszy gdy śpi. Nawet jego kolczyki i ramiona ozdobione dziarami, nie odstraszały mnie tak bardzo jak jego charakter. Aż wstyd mi przyznać, ale jego groźny wygląd pociąga mnie. O mamusiu, muszę wyrzucić takie myśli z głowy. Bałam się jego reakcji gdy się obudzi i zobaczy mnie, a nie inną panienkę. Dam sobie uciąć rękę, że najpierw nakrzyczałby na mnie, a potem wyśmiał. Postanowiłam sama go obudzić by mieć go z głowy i w końcu coś zjeść .
- Złaź ze mnie! - krzyknęłam prosto w jego ucho. Ten wyskoczył z łóżka szybciej niż myślałam. Przez chwilę nie orientował się, ale gdy opanował całą sytuację przybrał groźną postawę. Zacznie krzyczeć.
- Co do kurwy nędzy, robiłaś w moim łóżku?! - machał dłońmi. Bipolarny furiat. - Co ja robiłem z tobą w łóżku? - powiedział ciszej z kwaśnym wyrazem twarzy.
- Po pierwsze nie klnij, po drugie nie krzycz. - nakazałam unosząc palec jak mój tata gdy dostawałam niższą ocenę niż 'B' w szkole. Harry roześmiał się sztucznie i posłał mi żałosne spojrzenie po czym złapał się za włosy. Uroki upijania się. Dobrze mu tak.
- Będę kląć kurwa bo lubię, a ty nie próbuj mi rozkazywać. - bełkocze i masuje skronie. Nie dziwi mnie jego stan. Mogłam się spodziewać, że prędzej czy później nachla się i będzie się przystawiać. Nie dotknie mnie w żaden sposób. Po moim trupie. - Czy my... - zaczął zdanie, ale nie skończył. Wydawał się być lekko zaniepokojony. Gryzło mnie by wydusić słowa z jego gardła.
- Pieprzyliśmy się? - zapytał wprost, a mnie przybiło do muru. On chyba oszalał! Oburzona uderzyłam w jego tors poduszką.
- Czy ty się dobrze czujesz? Nie! Nic nie mów! Mam cię dosyć. Daj mi spokój! - krzyczałam cała w nerwach. - Jak śmiesz mnie o coś takiego pytać? Nie myśl, że będę jedną z twoich naiwnych panienek do zabawy. Wolałabym umrzeć niż robić cokolwiek dla ciebie!
- Zamknij się! Zapytałem tylko czy my upra...
- Nie kończ. - syczę. Sama myśl o tym, że my... Ohyda!
- Nie pochlebiaj sobie, Sierro. - jego słowa zbiły mnie z tropu. Jego seksowny, ochrypły głos zbił mnie z tropu. Uniosłam brew, czekając na jego słowa, które były niczym jad. Schował dłonie w kieszeniach i wyprostował się. Niestety Harry jest wysoki i zawsze gdy na mnie krzyczy, czuję się jak mała myszka. Tylko nie teraz. - To ty nie myśl, że będziesz dla mnie kimś więcej niż wnerwiającą, wścibską lalunią. Nie gustuję w takich jak ty. - mimo że nie interesowało mnie jego zdanie na mój temat, to poczułam się urażona. Porzuciłam w zapomnienie jego złośliwy komentarz.
Udając, że nie przejęłam się jego niemiłymi słowami, roześmiałam się i zakryłam twarz dłońmi. Był to szczery śmiech.
- Jesteś nienormalny człowieku! - chłopak śmieszył mnie. Wszystko mnie śmieszyło w tym pogmatwanym życiu. Gdzie jest ukryta kamera? Jesteśmy w jakimś głupim programie gdzie biedni ludzie są wkręcani, a zaraz przez te drzwi wyskoczy facet prowadzący show i krzyknie: Zostałaś wkręcona!
*Ida
Ludzie z SSO skaczą wokół mnie i ciągle chcą coś wiedzieć. Jedni mnie gnębią, drudzy wielbią. Już sama nie wiem, co gorsze. Od razu wzięłam się za treningi na dobrze znanej siłowni. Trener przywitał mnie z uśmiechem, co nieco mnie zdziwiło, bo zazwyczaj był do wszystkich chłodno nastawiony. Biegłam sobie spokojnie na bieżni, kiedy podszedł do mnie Louis. Uniosłam brwi.
- Hej, kumpelo. - przywitał się i wszedł na drugą bieżnię.
- Hej, kumplu.
- Poćwiczymy razem? - uśmiechnął się. Zmarszczyłam czoło. Nigdy wcześniej tego nie proponował.
- Hmm. Spoko. - właściwie czemu nie? Wzruszyłam lekko ramionami. Przypomniałam sobie pocałunek z Mickiem i świat na chwilę dla mnie stanął. W jednej chwili biegłam na bieżni, w następnej leżałam na podłodze, z obolałą nogą.
Zamrugałam oczami. Louis pochylał się nade mną. Zmarszczyłam brwi i uniosłam się na łokciu.
- W porządku Ida? - zapytał, zatroskany. Wzruszyłam ramionami. Noga pulsowała nieprzyjemnie.
- Chyba nie. - dotknęłam palcem nogi i syknęłam. - boli mnie noga.
- Pójdziemy do Merdith, zbada cie. - podał mi rękę, żeby pomoc wstać. Złapałam ją, ale gdy spróbowałam stanąć, krzyknęłam i upadłabym, gdyby chłopak mnie nie złapał.
- Chyba trochę mocno mnie boli.- westchnęłam.
- Wracasz z super niebezpiecznej misji i nic ci nie jest. Wracasz i łamiesz nogę na bieżni?
- Dzięki. - Lou mimo moich protestów wziął mnie na ręce i zaniósł do Merdith. Pielęgniarka obejrzała moją nogę i pokręciła głową.
- No tak. Złamana. trzeba będzie założyć gips.
Jęknęłam. Świetnie, teraz na kilka miesięcy będę bezużyteczna. Nie mamy tu miejsca, gdzie leżeliby chorzy, wiec Merdith stwierdziła, ze trzeba będzie mnie zawieźć do szpitala. Kazała Louisowi mnie tam dostarczyć.
Siedziałam na tylnym siedzeniu, z nogą położoną na fotelach. Nie czułam niemal bólu, tylko nieprzyjemne pulsowanie. Louis wciąż zerkał na mnie w lusterku.
- Możesz przestać? Patrz na drogę - warknęłam. Wzruszył ramionami.
- Mogę cię tu wysadzić i sama zajdziesz, co ty na to?
- Świetnie. - mruknęłam i wbiłam wzrok w świat za oknem. Deszcz uderzał w karoserię, nie słyszałam własnych myśli.
Zostawiłam Micka w mieszkaniu, Louis patrzy na mnie swoimi niebieskimi oczami. Nie mogę się skupić. Mick. Louis. Co się ze mną dzieje? Maszyna do zabijania zamienia się w budyń z uczuć? Potarłam dłonią czoło. Zaczęłam dopiero dorastać? Zakochałam się? Jak to możliwe? Oddycham powoli przez nos, udając, że nic mi nie jest. Noga spuchnęła i zrobiła się fioletowa, jest mi w nią zimno, bo nie miałam sposobności się ubrać. Oparłam się czołem o szybę. Szkoda, że cały świat nie jest teraz w czarno białych kolorach.
Jak mam wyjaśnić wszystko Mickowi? Co powiem Louisowi? Każdy z nich czegoś ode mnie oczekuje, a ja nie wiem co robić. Pierwszy raz w życiu znajduję coś, w czym jestem kiepska. Nie znam się na uczuciach. Nie jestem zdolna do miłości. Po policzku spłynęła pojedyncza łza. Nie wiem skąd się wzięła, nie spodziewałam się, że w ogólne posiadam zdolność do płaczu. Ale... niebo płacze, to ja też mogę.
Hej, hej. Koniec 9 rozdziału. Ale się zadziało! Czytajcie, komentujcie, polecajcie znajomym :** pozdrowionka i do następnego :D ~ Obli
środa, 1 lipca 2015
Chapter 8
*Sierra*
Ranek
Obudziło mnie ciche stukanie.Postanowiłam zignorować to i spać dalej.Wtuliłam się w poduszkę, która bosko pachniała i bardziej naciągnęłam ciepłą kołdrę na swoje ciało.
Ach, dawno nie spałam tak dobrze.Moje plecy mogą w końcu normalnie odpoczywać, a kark nie boli już tak niemiłosiernie jak ostatniej nocy.W tym kącie było okropnie niewygodnie! Z uśmiechem starałam się ponownie zgubić w snach.
Szeroko otworzyłam oczy, a sekundę później stałam na równych nogach.Co ja robiłam w jego łóżku? Dezorientacja przepływała przez moje myśli.Co stało się w nocy? Pamiętam, że kąpałam się, pokłóciłam z tym chłopakiem, a potem zasnęłam w kącie.Miałam cholerną nadzieję, że nic z nim nie zrobiłam.Włożyłam do ust pasmo włosów by uspokoić swoje podejrzenia.
- O, już wstałaś. - usłyszałam za sobą zachrypnięty głos.Jego chrypka o poranku jest jeszcze seksowniejsza niż...
Co ja wygaduję?! Wcale tak nie myślałam, cofam to.Wyplułam wilgotne włosy z nadzieją, że nie widział tego.
- Um, tak. - bąknęłam cicho. Chłopak wydawał się być inny.Bardziej spokojny niż zwykle, co bardzo mnie dziwiło.Powiedział jedno zdanie bez krzyku i przekleństw, którymi mnie obrażał.Chciałam zapytać jak znalazłam się w jego łóżku, ale przy nim zawsze odbiera mi mowy. Tatuaże, które zdobią ciało chłopaka i kolczyki mogłyby niektórych odstraszać, ale mi się podobają.Pasują do niego, do jego wrogiego wzroku, seksownego głosu i kręconych włosów.Dziś zaczesał grzywkę do tyłu co bardzo mi się spodobało.
Kiedy podnosił ubrania z podłogi, a jego mięśnie poruszały się pod skórą, miękły mi kolana.No dobrze, muszę przyznać, chłopak jest jednym z najbardziej gorących jakich spotkałam.Nie było ich wielu, ale jednak jacyś byli.
- Musisz się tak na mnie gapić? - warknął niegrzecznie.No i wraca tamten...nawet nie znam jego imienia.
Jego komentarz zawstydził mnie.Przyłapał mnie na tym jak go obserwowałam z ognikami w oczach.
- Przepraszam...
Zarechotał i ubrał czarny T-shirt, który zasłonił jego umięśniony tors.Te tatuaże sprawiały, że wyglądał jeszcze bardziej gorącej.
- Nie musisz przepraszać. - uśmiechnął się zadziornie.On jest taki bipolarny.Krzyczy, potem jest miły... - Wiem, że jestem seksowny i masz na mnie ochotę. - dodał, na co przewróciłam oczami.
''Nie zaprzeczam jesteś seksowny, ale nie mam na ciebie ochoty draniui''.Pomyślałam i uśmiechnęłam się.Gdybym powiedziała to na głos mógłby ''zdenerwować się''.
Szybko wyciągnęłam z torby jakieś ubrania i podążyłam do łazienki.
- Gdzie idziesz? - spytał gdy już otwierałam drzwi.Ślepy jest? Niezrównoważony na pewno, ale ślepy? Ruchem ręki wskazałam łazienkę, w której w spokoju chciałam się przebrać.
- Muszę się przebrać. - odparłam marszcząc lekko brwi.
Wepchnął się przede mnie i znikł za drzwiami.Wtedy żałowałam, że nie zabrałam tacie paralizatora.
Cham, prostak, wkurzający palant.
***
Ściskałam skrzyżowane nogi najmocniej jak tylko się da.Tak mocno, że moje mięśnie ud błagały o odpoczynek.Wiercę się od ponad 15 minut, mój pęcherz pęka w szwach, a pan niegrzeczny zajmuje toaletę.Ile można tam siedzieć? Ludzie! Mam do załatwienia potrzebę fizjologiczną.
Nie rozluźniając ścisku poczłapałam jak kaczka do drzwi.Miałam głęboko w nosie co zrobi mi za ten czyn, ale majtek moczyć nie będę.Prędzej ugryzę się w tyłek.Na początek grzecznie zapukałam, błagając go by zwolnił łazienkę.W odpowiedzi dostawałam wredny chichot i niemiły komentarz.Niestety moje stalowe nerwy nie są aż tak stalowe.
- Wyłaź natychmiast! - uderzyłam pięściami. - Siedzisz tam cały kwadrans! - drewno drzwi leciutko pękało, ale niezbyt mnie to obchodziło. - Jesteś pieprzonym egoistą! Myślisz tylko o sobie ty...ty...ty jednostko upośledzona genetycznie! - serio to powiedziałam? Boże, muszę nauczyć się obrażać innych.
Oddaliłam się kilka kroków, słysząc jego ciężkie kroki.
Sekundę później drzwi otworzyły się z hukiem.
- Pojebało cię?! - krzyknął groźnie.Jego język cały czas mnie zaskakuje.Zieleń oczu chłopaka przyciemniała co mnie zaniepokoiło.
Jednak pełny pęcherz dał swe znaki, dlatego wbiegłam do łazienki, wypychając go.Jego mina była bezcenna, ale i niepokojąca.
Gdy załatwiłam swą nagłą potrzebę, odetchnęłam z ulgą.Nie chcę sobie nawet wyobrażać co by zrobił widząc mnie z plamą na spodniach.
Rozczesałam włosy grzebieniem, który pewnie należał do kędzierzawego.Wiem, że to nie higieniczne i mogę liczyć na to, że zarażę się wszami.Patrząc w lustro stwierdziłam, że nie wyglądam aż tak źle jak myślałam.Lekko podkrążone oczy, blada twarz i zatkany nos.
Wyszczerzyłam zęby i podniosłam palcami powieki.
- Nie...jednak wyglądam jak zombie.
Naszła mnie myśl, którą próbuję rozgryźć od pewnego czasu.
Gdzie jestem.Dlaczego tu jestem.Kiedy stąd wyjdę.
To jest nienormalne.Porwać niewinnego człowieka w biały dzień, poniżać go i nie mówić mu łaskawie o co chodzi.Dom wariatów!
Chwilę później usłyszałam dźwięki tłuczenia i łamania czegoś.Lepiej żebym na razie nie opuszczała tymczasowego schronu.
Harry*
Starałem się, tak cholernie starałem się opanować gniew.Chciałem być ''milszy''? Mniej chamski? Mogłem spodziewać się po tej kretynce takie zachowania.Rozpieszczona smarkula.
Dla uspokojenia nerwów zdemolowałem pokój.Wszystko co leżało pod ręką zaraz zaliczyło bliskie spotkanie ze ścianą, co koiło moje zdenerwowanie.Zawsze wiedziałem, że bicie i niszczenie pozwala wyzwolić wszystkie złe emocje.W moim przypadku to najlepsze lekarstwo na wkurwienie.
Dup.
Wazon roztrzaskał się na kawałeczki.Tak, właśnie tak.Miałem ogromną ochotę tak samo rozwalić tą sukę.
Jest to moja kwatera, mój kibel, a ona nie ma prawa na mnie krzyczeć i popędzać mnie.Krążyłem po pokoju jak jebany sęp.
Miałem już ją i jej życie całkiem w dupie.Na gołe oko widać, że jest taką samą żmiją jak jej stary.Wykapany tatuś.
- Wszystko okey? - spytał cichy, cieniutki głos za mną.
Zamknąłem powieki, wypuściłem powoli powietrze.Życzę jej żeby zamknęła swój ryj. - dla jej dobra.
Jak błyskawica przemierzyłem cały pokój, a każdy mój krok sprawiał, że dziewczyna bladła jak ściana.Dużymi dłońmi popchnąłem ją na ścianę.
- Jeszcze raz! Jeszcze raz będziesz mówić do mnie takim tonem, to...
- To co? - zapytała odważnie nie zwracając uwagi na mój czyn.
- To gówno, kurwa. - uniosłem ręce na co drgnęła.Wiedziałem.Wiedziałem, że udaje pieprzoną twardzielkę. Tak naprawdę jest miękka i słaba jak ptaszek.Szczerze to podoba mi się czasem, że jest taka zadziorna, ale o wiele bardziej wolę gdy trzyma gębę na kłódkę.Jej pretensje i wrzaski potrafią mnie wyprowadzić z równowagi.
Opuściłem pokój zostawiając tam tylko trzask drzwi i bałagan. Każda rzecz, każdy dźwięk, każdy krzywy ryj mnie denerwowały. Ochota rozjebania wszystkiego nie opuszczała mnie nawet na milimetr. Już dawno nie byłem tak często nerwowy. Wszystko dzięki tej sierocie.
Jak burza wparowałem do kwatery Sary.Ta siedziała przy biurku i rozmawiała z kimś przez telefon.Jej szeroki uśmiech zniknął gdy mnie zobaczyła.Czyżbym jej przeszkodził w przyjemnej pogawędce? Znam lepsze sposoby na przyjemność.
- Harry, kochanie.. - pocałowała mnie, oplatając swoje dłonie na mojej szyi.Dzisiaj była w wyjątkowo dobrym humorze.W końcu.
Ostatnimi czasy była nadąsana i ponura co mnie nieźle wkurwiało.
- Potrzebuję cię. - wyszeptałem w jej włosy, przygryzając płatek jej ucha.Wiem, że to lubi. - Muszę cię poczuć Sarah. - napierała mocniej na moje krocze co sprawiało, że twardniałem.
Wpiłem się w jej usta. Usta, które należały tylko do mnie.
Ona cała była tylko moja.Ona sprawia, że jestem szczęśliwy. Gdy dotyka mnie swoimi delikatnymi palcami, zapominam o wszystkim.Może zrobić ze mną wszystko czego tylko zapragnie. Ona jest moja, a ja jestem tylko jej.
Wepchnąłem język w jej gardło.Ciche pomrukiwanie mojej kobiety dawało mi znaki, że chce więcej.
- Harry...
Uciszyłem ją kolejnym pocałunkiem.Wiem, że nie skończy się na zwykłym lizaniu. Czuję, że będzie to przyjemne kilka minut.
Muszę wszystko odreagować i zapomnieć o tej wkurzającej, ciemnookiej brunetce.
Jej zgrabne rączki powędrowały do mojego rozporka.Taka harda.
Powoli zacząłem rozpinać jej koszulę, guziczek po guziczku. Jęknęła.
- Uwielbiasz to robić... droczyć się ze mną. - miała rację. Uwielbiam jak denerwuje się przed naszym bliskim spotkaniem. Potem jest taka ostra.
Sierra*
Bałagan jaki stworzył ten chuligan był niemożliwy.Jeszcze nigdy nie widziałam takiego chaosu w pokoju!
Może dlatego, że w mojej sypialni zawsze było czysto.
Nie wiedziałam co o tym myśleć.Czy była to moja wina? Ja sprawiłam, że dostał takiego ataku gniewu? Chyba nie.To on zachował się jak samolub.
Czymś co zdziwiło mnie bardziej niż ten okropny bałagan były książki, a mówiąc dokładniej to romanse dramatyczne.Pogładziłam opuszkami palców miękką okładkę książki i lekko uśmiechnęłam się.
- Gangster i romantyk w jednym ciele... - mruknęłam sama do siebie.Nie potrafię go zrozumieć.
Ułożyłam literaturę alfabetycznie na regale, który przypominał drzewo. Mam wiele głupich nawyków.
Ostatnim zadaniem do osiągnięcia celu było pozbieranie kawałków rozbitego wazonu. Było ich dosyć sporo.
- Ałć!
Szkło wbiło się w środek mojej dłoni. Krew zaczęła sączyć się z rany, co sprawiło że zaczęłam drżeć. Nie cierpię widoku tej cieczy.
Kawałek utknął głęboko pod skórą, a myśl że mam go wyciągać sprawiała że bolało mocniej. Dłoń drżała bardziej niż moje ciało.
Tylko ja mam takiego pecha.
Patrzyłam wszędzie, ale nie na rękę. Nie znalazłam apteczki w łazience. Nawet jednego cholernego plastra!
Zostało mi jedynie czekać na chłopaka. Chociaż... sama nie wiem... on i pomoc?
Usłyszałam ciche pukanie, po czym zaczęłam odsuwać się do kąta. Nie wiedziałam kto to, dopóki drzwi nie otworzyły się. Stał tam ciemny blondyn, jeden z moich porywaczy. Był podobny do pana niegrzecznego. Tatuaże, kolczyki... to ich jakiś znak rozpoznawczy?
Patrzył na mnie spokojnie do momentu gdy zauważył zakrwawioną dłoń. Jego mina wyrażała zaskoczenie.
- Co ci się stało? - podszedł bliżej na co odsunęłam się. Zauważył mój strach.
- Z-zostaw mnie. - rozkazałam cicho.
Osunęłam się po ścianie, zgięłam kolana i schowałam w nich głowę. Modliłam się o to by sobie poszedł.
- Bardzo cię boli? - przepraszam, czy ja się przesłyszałam? Ktoś się martwi czy mnie coś boli? Troska jaką słyszałam w jego głosie uspokajała mnie.
- Trochę... - mruknęłam nieśmiało. Chowanie się było głupim rozwiązaniem, więc podniosłam wzrok. Chłopak kucał kilka centymetrów ode mnie i mocno wpatrywał się we mnie. Jakbym była jakimś eksperymentem naukowym.
- Mogę zobaczyć twoją rękę? - zapytał spokojnie i wyciągnął do mnie dłoń oczekując, że podam mu swoją. Tak zrobiłam. Jego ciepłe palce muskały moją skórę.
- Uuu... - skrzywił się - Szkło głęboko się wbiło... będziemy musieli wyciągnąć to pincetą. - mówił, jednocześnie gładząc moją dłoń.
Po tym jak opłukałam dłoń, znalazłam się w innym pokoju. Był podobny do tamtego, w którym aktualnie ''mieszkam''. Bez słowa siedziałam na łóżku, czekając na chłopaka.
Przyszedł.
Śledziłam każdy jego ruch. Nie ufam nikomu z tego budynku. Chłopak jest miły, ale jednak mnie porwał. Jeden dobry gest nie sprawi, że zacznę mu ufać.
Wszystkie potrzebne rzeczy położył na szafce nocnej, a wzrokiem zapytał czy może zaczynać. Skinęłam.
Chłopak robił wszystko delikatnie, bezboleśnie. Zanim spostrzegłam, owijał moją dłoń białym bandażem.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się gdy skończył.
Podał mi gorącą herbatę, którą wcześniej zrobił. Obiecałam, że nie wypiję nic stąd, ale dłużej nie wytrzymam. Jeszcze trochę a odwodnię się.
- Jak się czujesz? - chodzi mu o zdrowie psychiczne czy fizyczne? Moja psychika już niedługo runie w gruzach.
Wzruszyłam ramionami.
- Mam nadzieję, że Harry dobrze cię traktuje. - powiedział, ale brzmiało to trochę jak pytanie. Włożył apteczkę do szuflady.
Harry?
Ach. Tak się nazywa ten chłopak.
- On jest czasami... - zmarszczył brwi szukając odpowiedniego określenia. - Kapryśny.
Kapryśny? Czy on w ogóle zna tego chłopaka? On jest wrednym dupkiem bez serca. Gdybym była odważna to powiedziałabym to na głos.
- Jeżeli zrobi ci krzywdę to chyba go uduszę. - dodał ciszej bawiąc się palcami. Martwi się? Nawet mnie nie zna.
Powinnam mu powiedzieć? O tym wszystkim co się stało. O tym, że głoduję od kilku dni, o tym że uderzył mnie i o tym, że śpię na podłodze jak zwierzę? Mogłabym tego wszystkiego uniknąć, mówiąc to Liam'owi, bo tak przedstawił się.
Chociaż... bójka nie doprowadzi do niczego dobrego, a ja nie chcę się mścić. Nie jestem tym potworem.
- Um... jest okey. - skłamałam.
Lampka w mojej głowie zaświeciła. Miałam szansę dowiedzieć się co tu robię. Liam wydaje się być bardziej wychowanym człowiekiem.
Odstawiłam kubek i pogładziłam kolana, myśląc jakie pytanie zadać najpierw. Rozplatałam język i zamknęłam oczy.
- Dlaczego tu jestem?
Liczyłam na szczerą, szybką odpowiedź.
Ida*
Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś więcej niż "Dzięki". Tetris kiwnęła głową, coś jeszcze mruknęła o jakimś awansie, nie wiem, jak inaczej to nazwać, po czym sobie poszła, przejmując diament. Gapiłam się, jak głupia w korytarz. Zdenerwowana wpadłam do pokoju i zapakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka. To jest według ciebie wdzięczność? To ja ci pokażę WDZIĘCZNOŚĆ. Nie zabrali mi nic, co dostałam na misję. Schowałam broń i kilka gadżetów do odpowiednich kieszeni. Rozejrzałam się po korytarzu. Muszę działać szybko i bezszelestnie. Na zegarku druga w nocy, w sercu adrenalina, w brzuchu motyle. Mieszanka wybuchowa. Przesuwałam się korytarzem, tam, gdzie jak mi się wydawało, powinien być gabinet Tetris. Zauważyłam ją, rozmawiającą z kimś na korytarzu. Schowałam się za rogiem i nasłuchiwałam. Zrozumiałam tylko "tak, trzeba..." i "pospiesz się, bo wiesz...". Niewiele mi to mówiło. Mój mózg działał na najwyższych obrotach. Trzasnęły drzwi. Wyjrzałam zza rogu i zauważyłam kobietę, znikającą w głębi holu. Podążyłam za nią. Zatrzymała się przed drzwiami, wpisała kod i weszła do środka. Przeklęłam pod nosem, przyglądając się urządzeniu kodowemu. Znałam ten rodzaj ochrony, ale nie potrafiłam go rozkodować bez pomocy. Wyjęłam telefon i skontaktowałam się z McMurfy'm za pomocą kamery. Wcześniej uprzedziłam go, by odzywał się najciszej, jak może. Podłączyłam słuchawki i skierowałam kamerkę telefonu na zamek kodowy.
- Skomplikowane urządzenie. - zauważył Niels, któremu McMurfy przekazał telefon. - Ale mimo wszystko łatwo go rozkodować. Najwyraźniej gang Scorp nie obawia się, że jego członkowie znają się na chociażby takim badziewiu. - prychnął pod nosem. - prymitywy.
- Niels. - upomniałam go.
- Jasne, jasne. No więc musisz podważyć czymś cienkim tą niewielką blaszkę z lewego boku. - Pouczył mnie. Zrobiłam, co kazał. Moim oczom ukazał się niewielki ekran LCD.
Sierra*
- Naprawdę nie mogę ci powiedzieć. - mówił z żalem.Bardzo dobrze udaje.On i jego koleżka są tacy sami.Odwróciłam głowę, mając zaszklone oczy.Pozwoliłam jednej łzie wypłynąć.Nie chciałam pokazywać, że jestem beksą, ale to wszystko mnie przerasta.Kiedyś gdy byłam nastolatką, obiecałam sobie, że moje życie będzie proste, ale idealne.Mały domek, pies przy budzie, cudowny mąż i dwójka dzieci; chłopczyk i dziewczynka najlepiej.Nigdy bym wtedy nie pomyślała, że zostanę uprowadzona i więziona.To okropne, że kilka osób, w tym moi rodzice, potrafi zniszczyć moje marzenia.
Przez chwilę nieuwagi.Przez ciągłe zakazy, nakazy.Teraz chce mi się śmiać, myśląc nad moim zmarnowanym życiem.Nie chcę się użalać nad sobą ''Oh! Jak ja to mam źle w życiu.''Jest wielu innych ludzi, mających większe problemy.
Moi rodzice od dzieciństwa traktowali mnie jak rzecz, bawiąc się mną jak lalką.
''Zrób to..., Przygotuj się do tego..., Włóż to...'' Wspominałam te słowa z głupim, fałszywym uśmiechem.Gdy już uwolniłam się od mojego zapracowanego ojca i zapatrzonej w siebie matki, wpadłam w klatkę porywaczy.Sama nie wiem czy mam się śmiać czy raczej płakać.
Poczułam ciepłą dłoń na moim ramieniu.Wzdrygnęłam się i strzepnęłam ją.Nie chciałam aby ktokolwiek mnie dotykał.Nawet Liam, który wydaje się być spoko.
- Sierra ja...
Bum!
Drzwi otworzyły się z hukiem po raz kolejny w tym dniu.W progach stał naburmuszony Pan Niegrzeczny.
Błagam.
Jego barki unosiły się i opadały dosyć szybko, a wzrok wręcz zabijał.Mimo jego gniewu, czułam do niego pociąg.To uczucie gdy jest blisko, powraca do mnie.Nie umiem się od tego uwolnić.
Po kilku cichych sekundach zwrócił swój wzrok na mojego towarzysza.
- Liam. - syknął krótko kędzierzawy.
- Harry. - powiedział o wiele spokojniejszy Liam.
- Prosiłem cię grzecznie żebyś nie wtrącał swojego, kurwa, nosa w moje sprawy. - warknął ostro.Łoł...będzie dym. - Sierra wracamy do pokoju. - rozkazał stanowczo.Nie chciałam się sprzeciwiać w tamtym momencie.
*Ida
Udało mi się dostać do środka. Korytarz ginął w mroku. Podążyłam nim, bezszelestnie stawiając stopy. Rozglądałam się za czymkolwiek, co mogłoby być jakimiś ukrytymi drzwiami. Przecież korytarz nie może być aż tak długi. Co kilkanaście metrów migotała niebieskawa żarówka. Im dalej szłam tym więcej pojawiało się kurzu. Przy kolejnych żarówkach dostrzegałam pajęczyny i drobne insekty.
Szłam już chyba kwadrans, kiedy dostrzegłam małe światełko w głębi korytarza, różniące się od innych, ponieważ było żółte. Kiedy tam dotarłam, światełko okazało się być żarówką nad drzwiami, znajdującymi się na końcu korytarza. Przycisnęłam ucho do drzwi i nasłuchiwałam. Nie usłyszałam zupełnie nic, więc nacisnęłam delikatnie klamkę. Pomieszczenie było ciemne. Mogło być również dalszą częścią korytarza. Wyciągnęłam latarkę, ale nie zdążyłam jej włączyć.
- Czekałem na ciebie.
Wypuściłam latarkę na podłogę. Przede mną rozjarzyło się słabo czerwone światło, oświetlające od tyłu potężną sylwetkę osoby, siedzącej na fotelu przy biurku. Widziałam tylko kształty przedmiotów, ale nie widziałam szczegółów. Co jakiś czas postać zaciągała się cygarem, po czym wydychała dym, który czułam aż tutaj. Stałam w milczeniu i czekałam, aż mężczyzna powie coś więcej.
- Podejdź, Ido Turner.
Wie jak mam na imię, pomyślałam. Poczułam mrowienie w czubkach palców. Podeszłam dwa kroki do przodu.
- Kim jesteś? - zapytałam. Nie odpowiedział. Sprawiał wrażenie nadczłowieka, tylko on może zadawać pytania. Tylko on może siedzieć w tajemniczym pomieszczeniu i palić drogie cygaro. Jest tak potężny, że boi się go całe miasto, jest tak niesamowity, że osiągnął to wszystko, nie ujawniając swojej tożsamości nikomu.
- Będę musiał cię zabić. - No cóż, facet nie owija w bawełnę.
- Będę musiała pozbawić pana tej przyjemności. - odparłam. Nie odezwał się, co nieco mnie zirytowało.
- Człowieku nie znam cię, jesteśmy sami w tym pomieszczeniu, jestem uzbrojona - mówiąc to, wyszarpnęłam rewolwer i wycelowałam w niego. W następnym ułamku sekundy, nim zdążyłam przyłożyć palec do spustu, rozległy się metaliczne dźwięki i z każdej strony usłyszałam odgłos odblokowania broni.
- Rozwalcie ją. Tylko, żebym nie musiał czuć jej smrodu. - mężczyzna wstał i mogłam ujrzeć ogrom jego postaci. W pomieszczeniu zrobiło się jasno. Pierwsze co zobaczyłam to jego okropna twarz, pokryta bliznami. Był zupełnie łysy. Potężny, ale nie gruby. Raczej dobrze zbudowany. Zdecydowanie BARDZO dobrze zbudowany. Jedno oko miał zasłonięte przepaską, drugie przymrużone. Nie dało się jednoznacznie określić, co wyraża jego twarz.
W następnej chwili zapomniałam o nim zupełnie, bo z każdej strony wycelowany był we mnie dużego kalibru rewolwer, wysunięty ze ściany.
Upadłam na kolana, kiedy pierwsze strzały wypełniły moją czaszkę.
*Harry
Ciemnowłosa dziewczyna posłusznie schowała się za moimi plecami.Co ona sobie w ogóle wyobraża?! Myśli, że może tak chodzić sobie po całej agencji aż ktoś ją zobaczy, a potem doniesie McMurfy'emu? Głupie dziecko.
- Harry, dlaczego jesteś taki wkurzony? Nic złego nie zrobiła. - tłumaczył zdziwiony Liam.
Tak, tak, Sierra Carlin jest prawdziwym aniołem.
- Mówiłem, że masz się nie wtrącać Liam. - powtórzyłem przez zaciśniętą szczękę. Payen jest moim przyjacielem, ale jest zbyt ciekawski i trochę sztywny.Nie chodzi na imprezy, za panienkami też się nie ugania...Może jest homo? Chuj z tym.
Słuchałem dalej.
- Zraniła się w rękę, więc jej pomogłem. - wskazał na tą niezdarę.O Boże! Zostaw córkę tego dupka samą na pół godziny.
- I ? - spytałem. - Od tego się nie umiera! - powiedziałem głośniej kierując to w stronę dziewczyny. Faktycznie, jej ręka była obandażowana.
- Harry daj spokój. Nic wielkiego się nie stało.
Oczywiście, że nic wielkiego się nie stało. Przecież każdy mógł ich zobaczyć i donieść McMurfi'emu. Nie wiem, jakie poniósłbym konsekwencje za porwanie tej niedorajdy i nie chcę się jak na razie dowiedzieć. Pewnie w końcu to się wyda, ale poczekam z tym. Złapałem za szczupłe ramię dziewczyny i siłą wyciągnąłem ją z pokoju. Przydałby mi się urlop.
Gdy nacisnąłem klamkę moich drzwi usłyszałem dobrze znany mi głos. Głos Sary.
- Harry! Jesteś tu? - krzyknęła zza rogu. Spanikowałem. Gwałtownie otworzyłem drzwi i popchnąłem mocno Carlin do środka. Upadła na kolana.
Jak już mówiłem nikt nie może jej zobaczyć, a już na pewno nie Sarah. Zrobiłaby mi trzecią wojnę światową. Stałaby nade mną dzień i noc by dowieść temu, że ją zdradzam. Wiem to bo kiedyś już przez to przechodziłem.
Sekundę później zobaczyłem moją dziewczynę. Mimo tego, że dzieliło nas kilka metrów to zdołałem ujrzeć jej niepokój na twarzy.
- Harry dlaczego się nie odzywasz? - podeszła, a mnie dopadł tak zwany paraliż języka. Gestykulowałem rękami starając się poukładać myśli i w końcu powiedzieć coś sensownego.
- Nie słyszałem cię. Przepraszam, kotek.
Oplotłem dłonie na jej tali, a ona zarzuciła swoje na moją szyję.
- Co się stało? Słyszałam jakieś krzyki. - ułożyłem usta w dzióbek i przewróciłem oczami. Moja ukochana Sarah. O wszystkim musi być poinformowana.
- Takie tam... zwykłe... kłótnie. - wzruszyłem ramionami. - Nic wielkiego. - by zakończyć temat mocno wpiłem się w jej usta.
Po kilkunastu sekundach oderwała się ode mnie.
- Wejdziemy? - wskazała w stronę mojej kwatery. Ops.
- Um, nie.
- Dlaczego?
- Mam okropny bałagan w pokoju! - źle czułem się okłamując swoją dziewczynę, ale nie chcę jej stracić przez Sierrę. Gdyby tak się stało chyba bym udusił tą dziewczynę, a potem wypiłbym trutkę na szczury. Wiem, że odejście Sary to byłaby moja wina w dziewięćdziesięciu procentach. Tylko mam taki wielki problem, że gdy widzę mojego wroga to mam ochotę zrobić mu krzywdę jakiej jeszcze świat nie wymyślił.
Sarah łatwo uwierzyła w moje kłamstwo.
- Ty bałaganiarzu. - zganiła mnie i ostatni raz na pożegnanie cmoknęła w policzek. Gdy odchodziła nie odwracałem wzroku od jej ciała.
Aj... ona i jej krągłości.
*Ida
Zamknęłam oczy, gotowa na śmierć, stałam wyprostowana, z brodą uniesioną wysoko. Zginę, ale nie jako słabeusz. Pomyślałam o moich bliskich. Będą tęsknić? Możliwe. Mickowi na pewno będzie przykro. Czy w ogóle ktoś dowie się kiedykolwiek jak zginęłam? Krzyknęłam, gdy pierwsza kula przecięła skórę na moim ramieniu. Opierałam się drugą ręką o podłogę.
- Nie chcę umierać. - szepnęłam sama do siebie.
- Nie chcę! - krzyknęłam tak głośno, że chyba sama ogłuchłam. Skuliłam się na podłodze i czekałam na śmierć. Śmierć, która nie nadchodziła. Uniosłam głowę i nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Broń, wcześniej gotowa do ataku, teraz spływała po ścianie, jakby ktoś poddał ją niesamowicie dużej temperaturze. Wstałam i patrzyłam na to z niedowierzaniem.
Zaraz. Nie czas teraz na wyjaśnienia. Żyję. Wiem, jak wygląda Szef. Wiem, w którą stronę poszedł. Zebrałam resztki swojej godności i ruszyłam w stronę drzwi, którymi oddalił się mężczyzna.
Szłam ciemnym korytarzem, niepodobnym zupełnie do tego, którym dotarłam tu wcześniej. Wyciągnęłam telefon, ale okazało się, że i on uległ zniszczeniu. Co sprawiło takie szkody? Potrząsnęłam głową. Na pewno nie zrobiłam tego ja. Chciałam już stąd wyjść. Ciemność mnie przytłaczała. Jedyne co, jeszcze działało to mały rewolwer, którym mogłam najwyżej trochę drasnąć Szefa. Szybko dotarłam do drzwi. Znalazłam się w pomieszczeniu podobnym, do poprzedniego, tylko trochę lepiej oświetlonego. Był pusty. Rozejrzałam się za kamerami, ale nic nie dostrzegłam. Szef pewnie obawiał się, że ktoś może włamać się do systemu. Zresztą po co mu monitoring w jego własnym biurze? Wiedziałam, że to jego. Nie wiem skąd, ale czułam to. Kolejny raz odzywa się mój nietypowy instynkt. Uderzyłam się lekko dłonią w głowę. Podeszłam do biurka, o wiele większego od poprzedniego i usiadłam wygodnie na fotelu z wysokim oparciem i położyłam nogi na blacie. Zaraz jednak je zdjęłam i zabrałam się do przeszukiwania szuflad. Wszystko, co wydawało mi się istotne pakowałam do kieszeni i pod kurtkę. Jedna z szuflad była zamknięta kłódką, czego można było się spodziewać. Opanowałam drżenie rąk i przystąpiłam do szukania klucza. Nie znalazłam nic, więc wyciągnęłam rewolwer i spróbowałam przestrzelić kłódkę. Zobaczyłam spore draśnięcie, ale nie ustąpiła. Wstałam więc i spróbowałam kopniakiem rozwalić drewnianą szufladę. Trochę pomogło, ale nadal nie mogłam się dostać do środka. Kilka razy strzeliłam na ślepo do szuflady, po czym znów kopnęłam. Drewno pękło tak, że mogłam włożyć rękę przez niewielki otwór. Wyciągnęłam z niej kilka przedmiotów. Kopertę, trochę dokumentów i skomplikowany zegarek. Zabrałam to wszystko i schowałam pod kurtkę. Rozejrzałam się za możliwością wyjścia. Postanowiłam wrócić tą samą drogą. Miałam zdobyć informacje, nie zabijać szefa i w związku z tym tracić życie i informacje. Wyszłam z pomieszczenia, przebiegłam korytarz, dotarłam do miejsca, gdzie niemal straciłam życie i dopadłam drzwi. Kątem oka zobaczyłam, że broń zniknęła, a otwory są zamknięte, ale nie poświęciłam temu uwagi. Biegłam bez przerwy długim korytarzem, tym razem światła świeciły jakby jaśniej.
Koniec rozdziału 8. Jak się podoba? Czyta to ktoś jeszcze? ~ Obli
czwartek, 21 maja 2015
Chapter 7
Sierra*
Chłopak nie wrócił zeszłej nocy.Pewnie znalazł sobie jakąś chętną panienkę.
Wystarczy spojrzeć na niego raz.Tatuaże, kolczyki, chamski ton...typowy badboy, który pożycza laski na jedną noc.Wyciągnęłam z torby zwykłe czarne leginsy, czarny podkoszulek w białe serduszka i bieliznę.Mam ochotę zwymiotować na samą myśl, że jej dotykał.Przez chwilę wahałam się czy skorzystać z łazienki.Jeżeli wróci? On jest nieobliczalny.Nacisnęłam klamkę i weszłam do łazienki.Była bardzo ładnie, ale prosto urządzona.Zrzuciłam ubrania na podłogę i wskoczyłam pod prysznic.To było świetne uczucie poczuć świeżość po tylu dniach.Gorąca woda spływała po mojej twarzy, ciele.Umyłam włosy męskim szamponem.Może nie zauważy, że dotykałam.Moje włosy będą pachnieć nim.Wzdrygnęłam się.Wyciągnęłam rękę po ręcznik.Macałam powietrze.Byłam pewna, że tam wisiał.
- Szukasz czegoś, słodziutka? - świat stanął w miejscu.Szeroko otworzyłam oczy i zacisnęłam zęby.Już pomnie, już po mnie... .Cienka zasłonka została lekko odchylona przez rękę chłopaka.Nie widziałam go, tylko jego dłoń z ręcznikiem.Zabrałam go szybko.Nie mam ochoty by oglądał mnie nagą.To pierwsza rzecz na liście ''Nie chcę mieć nic do czynienia z tym chamem''.Owinęłam materiał wokół ciała.Był okropnie krótki! Ledwie dosięgał do moich ud. - Teraz wyłaź. - rozkazał.
- W-wyjdź z łazienki. - nakazałam cicho.Zachichotał kpiąco.
- Jestem u siebie. - syknął. - Więc...
- Nie masz prawa mnie tak traktować. - mówię.
- Ha! Gdybym miał ochotę przeleciałbym cię pod prysznicem szybciej niż myślisz. - jak on tak może?! Takie świństwa prosto w moją twarz. - Wyłaź, inaczej ja tam wchodzę...bez ubrań. - zamrugałam kilka razy powiekami.Odsłoniłam gwałtownie zasłonę.Byłam wkurzona.Nienawidzę kiedy ktoś ma nade mną kontrolę.Dlatego też wyprowadziłam się od rodziców.Zacisnęłam dłoń na ręczniku by przypadkiem się nie osunął.Kędzierzawy widząc moje pół nagie ciało uniósł brew i oblizał usta, przygryzając przy tym kolczyk w wardze.Przewróciłam oczami.Jak można tak zniszczyć swoje ciało?!
- Wyjdź, chcę się przebrać. - oparł się o ścianę.
- Chętnie popatrzę. - od kiedy to on taki towarzyski? Wskazałam na drzwi co zignorował.
Czułam jak moje serce wali, a krew gotuje się.Spojrzałam błagalnym wzrokiem.
- Te oczka nic tu nie pomogą mała... - był inny niż wcześniej.Wtedy prawie wyrwał mi włosy i nadał od szmat i tak dalej... Zbladłam gdy zaczął ściągać swój biały shirt, a potem czarne rurki.Wytrzeszczyłam oczy widząc jego idealnie zbudowane ciało.Podwinęłam palce u nóg i przełknęłam ślinę.Podniosłam swoje ubrania i chciałam go wyminąć wychodząc z łazienki.Zatrzymał mnie szarpiąc za moje ramię.Zmierzył mnie gniewnym spojrzeniem.
- Zostajesz. - warknął.Co? na jaką cholerę? - Ubieraj się. - rozkazał spokojniej.Zacisnęłam palce na ręczniku aż do czerwoności.Przymrużyłam powieki rozzłoszczona.
- Nie. - niech nie myśli, że może bawić się mą jak zabawką.Widząc jego wkurzony wyraz twarzy postanowiłam trochę przymknąć moje usta.Po chwili dodałam tylko: Nie gdy ty patrzysz.
Moje policzki przybrały purpurowy kolor.Dziwiłam się, że jeszcze nie rozbeczałam się.No w końcu stoją prawie naga przed obcym chłopakiem, który patrzy na mnie jakby chciał mnie wykorzystać! Taka sytuacja spotyka mnie pierwszy i ostatni raz w życiu! Chłopak zmniejszył między nami odległość co od razu poczułam.Moje ciało drgnęło.
- Przecież jesteś taka piękna, prawda? - pytał z wyczuwalnym sarkazmem. - Pewnie zaliczasz się do tych zadufanych w sobie panienek, czyż nie Panno Idealna? - mówił.Nie rozumiałam.Dlaczego mnie za taką uważał?
- Nie znasz mnie... - wyszeptałam ze spuszczoną głową ukrywając zaszklone oczy.
- Wystarczy na ciebie spojrzeć słoneczko...Bogata, wredna suka wywodząca się z idealnej rodzinki. - Wredna, idealna rodzinka?! Wymierzyłam mu policzek nie martwiąc się o konsekwencje.Dupek.Oceniał mnie ze względu na hajs rodziców!
- Odwal się! Nie znasz mnie, więc nie gadaj o mnie takich bzdur! - krzyczałam, a potok łez lał się po policzkach. - Nie dość, że rodzice niszczyli moje życie to jeszcze ty! Frajer, który pieprzy laski na prawo i lewo, a potem je bije! Nie masz serca...jesteś potworem - mówiłam oschle, a on lekko masował swój zaczerwieniony policzek.Jego szczęka zacisnęła się po czym przeniósł swój wzrok na mnie.Cała odwaga poszła w las.Zabije mnie.Chwilę staliśmy w ciszy.Były to tortury.
Wyszedł z łazienki trzaskając drzwiami.Poczułam się jakbym go uraziła?
Harry*
Nie wierzę, że jeszcze wytrzymuję z tą wywłoką.Ona jest taka irytująca! Sprzeciwia mi się, a nikt nie ma prawa tego robić.Włożyłem dres i rzuciłem się na łóżko.Oparłem głowę o zagłówek i włączyłem telefon.Napisałem krótkiego sms'a do Sarah.Jak dobrze, że nie ma kwatery na tym samym piętrze.Zabiłaby mnie, lub co gorsza rzuciła gdyby zobaczyła tą niedorajdę w moim pokoju.
Jak Carlin śmiała podnieść na mnie głos? Jak śmiała mi się sprzeciwić?! Nie ukarałem jej tylko dlatego, że Liam kazał mi jej nie dotykać.Śmiałem się mu w twarz, ale zagroził doniesieniem na mnie.W końcu...popełniłem przestępstwo, a powinienem je zwalczać.Kieruje mną zemsta i nie myślę od pewnego czasu o niczym innym.
Moja dziewczyna nie odpisywała.Czekałem, pisałem i znów czekałem.
Drzwi łazienki zaskrzypiały, a ja posłałem tam jedno spojrzenie.Dziewczyna przez chwilę nie wiedziała co ma robić.Stała i gapiła się w okno.Dziwna.
Wlepiłem swój wzrok w ekran telefonu.Dostałem kilka wiadomości od Liama typu:
Nic jej nie zrób.Pamiętaj to kobieta, szanuj ją. i jeszcze jedna Jeżeli jej coś zrobisz to uduszę Cię gołymi rękami Styles.
Zarechotałem.Milutki Peyan chyba się zakochał w naszym małym ptaszku.Kątem oka spojrzałem w stronę niewydymionej cnotki.Jest ładna, ale jest idiotką.
Po kilku minutach poczułem niepokój.
- Będziesz tak stać i gapić się czy pójdziesz spać, do cholery? - syknąłem.Serio, ta laska powinna przejść jakieś egzorcyzmy.
Sierra*
Ocierałam swoje łokcie, a to co wybełkotał chłopak wpadło jednym uchem, a drugim wypadło.Nie chcę spać z nim w jednym pokoju.On jest taki...inny, obcy.Te kolczyki, tatuaże i jego zielone oczy, które potrafią być agresywne i piękne jednocześnie.Nigdy nie widziałam jeszcze takiej mieszanki.
Podoba mi się.
- Mam wysłać specjalne zaproszenie?! - duża dłoń chłopaka znalazła się przed moją twarzą.
Jego wyraz twarzy nie był pogodny, ale zły też nie.
- Em...nie.
Usiadłam w swoim kącie, który służył mi za ''miejsce do spania''.Wolałabym spać na starym, brudnym materacu niż marznąć na podłodze.
Ida*
Tetris wszystko mi wytłumaczyła. W ostatnim momencie okazało się, że idzie ze mną Mick. Spoko. Zwykły napad na muzeum. Niby mamy ukraść jakiś diament. Akcja jak z filmu. Do środka weszliśmy tradycyjnie szybem wentylacyjnym, ominęliśmy strażnika, śpiącego na służbie, weszliśmy do małego pokoju, gdzie był przekazywany obraz z kamer i wyłączyliśmy zasilanie. I oto byliśmy. Mick rozsypał nieznany mi proszek i ujawniły się czerwone czujniki laserowe (musiały działać na dodatkowym generatorze), strzegące skarbu. Prześlizgnęłam się bez trudu pomiędzy nimi i przyrządem, który większość nazwałaby "cyrklem" wycięłam okrągły otwór. Wyciągnęłam ostrożnie diament i obejrzałam go dokładnie. Mick machał rękami i szeptał energicznie, bym się pośpieszyła, ale zbyłam go. Uwielbiam dreszczyk emocji. Pogładziłam kryształ i przymierzyłam go najpierw do palca, potem jako naszyjnik. Wzruszyłam sama do siebie ramionami, schowałam diament do kieszeni do tego przeznaczonej i wróciłam do Micka ta samą drogą.
- Chyba cię zabiję. - warknął. - Prawie zszedłem na zawał.
- Aha. - uśmiechnęłam się krzywo, a on pokręcił głową.
- Wynosimy się stąd?
- Czekałam, aż zapytasz. - asekurowaliśmy się nawzajem, zachowując jeszcze większą ostrożność, niż wcześniej.
Nagle chłopak zatrzymał się.
- Fuck. - zajrzałam mu przez ramię.
- Co?
- Strażnika gdzieś wcięło. - zdrętwiałam. Rozejrzałam się, próbując ustalić, gdzie facet poszedł.
- Pewnie jest w kiblu. - szepnęłam mu do ucha. Pokiwał głową i ruszył dalej. Wzrokiem szukałam najmniejszego ruchu, ale nic się nie wydarzyło. Dotarliśmy do naszej kraty wentylacyjnej. Weszłam pierwsza, za mną Mick, który zamknął otwór. Byliśmy w połowie drogi, kiedy usłyszeliśmy ogłuszający ryk alarmu, który wszczął strażnik.
- Rusz się. - Mick popchnął mnie, opierając rękę na moim tyłku.
- Ej, ogierze. Łapy przy sobie. - przyśpieszyłam. Wydostaliśmy się z szybu i wyskoczyliśmy na dach. Spuściliśmy się wzdłuż ściany na linach.
- Teraz jeszcze tylko zwiać. - mruknął Mick. Dopadł jakiegoś samochodu, chwilę poszperał przy zamku i po chwili siedzieliśmy w środku. Schylił się pod kierownicę, zrobił to, co ja sama robiłam wiele razy, wmawiając sobie, że to nic takiego. Odjechaliśmy normalną prędkością. Wyciągnęłam z kieszeni diament i znów zajęłam się oglądaniem go.
- Jak myślisz, ile jest wart? - zagadnęłam. Spojrzał na mnie kontem oka.
- Chyba więcej niż ty. - wzruszył ramionami. - Lepiej go schowaj, nie chcemy, żeby ktoś...
Z piskiem opon stanął przed trzema wozami policyjnymi, stojącymi w poprzek drogi.
- Co stajesz, kretynie?! Jedź! - wydarłam się, rzuciłam diament pod nogi, przechyliłam się i szarpnęłam kierownicą. Obróciliśmy się o 180 stopni, zanim którykolwiek z policjantów zdążył cokolwiek powiedzieć.
Mick docisnął gaz i teraz uciekaliśmy przed trzema wozami. Przejął ode mnie kierownicę, a ja zajęłam się szukaniem diamentu.
- Musi gdzieś tu być! Rzuciłam go na podłogę! - denerwowałam się, odsuwając fotel.
- Kiedy jesteś zdenerwowana mówisz więcej niż normalnie. - zauważył chłopak
*Ida
Usłyszeliśmy strzały. Kilka kul odbiło się od karoserii i myślałam, że dostanę zawału.
- Jedź szybciej! - wydarłam się, uderzając jednocześnie głową w fotel. Diamentu nigdzie nie było.
Straszliwy huk i przednia szyba rozleciała się na kawałki, wielkości ziarenek ryżu. Kilka kolejnych strzałów przeleciało gdzieś obok. Mick gwałtownie skręcił, docisnął pedał gazu i wjechał w wąskie uliczki. Minęliśmy jeszcze kilka zakrętów i rozpędem wjechał w czyiś garaż, masakrując całe wnętrze. Wybuchły poduszki powietrzne i przez chwilę starałam się sobie przypomnieć, gdzie jestem.
- Wynosimy się. - rzucił i wyskoczył z auta. Z trudem przecisnęłam się pomiędzy drzwiami, a ścianą. Rzuciliśmy się do ucieczki. Gdzieś z tyłu słyszeliśmy syreny policyjne.
Znaleźliśmy się na przedmieściach, małe budynki, wąskie ulice, bezdomni, te sprawy. Biegliśmy bez przerwy przez pół godziny, słyszałam, jak Mick dyszy obok mnie. Odwróciłam się do niego i nieco zwolniłam.
- W porządku, stary? - kiwnął tylko głową.
Byliśmy już poza miastem, mimo dużej odległości wciąż było słychać syreny. Zauważyłam przed nami rzadki lasek. Po kilku minutach już tam byliśmy. Las gęstniał z minuty na minutę. Padliśmy oboje na kolana przy wysokim dębie. Nie wiem, czemu zwróciłam uwagę na gatunek drzewa. Mick położył się na plecach, a ja oparłam czoło o korę.
- Masz go? - zapytał, a mnie przeszedł dreszcz.
- Ja... chyba nie. Nie wiem. - zaczęłam przeszukiwać dokładnie wszystkie kieszenie. Patrzył na mnie ponuro. Ręce mi się trzęsły. Kieszeń na diament była pusta, wszystkie inne też. Spojrzałam na niego ze złością.
- To TWOJA wina! - Krzyknęłam - Gdyby nie ty, wszystko byłoby łatwiejsze! Już dawno bym się stąd wyniosła! Ale nie! Szanowny pan MICK postanowił sobie, że się do mnie zbliży! Widzisz, co z tego wyszło!
Usiadłam na wilgotnym mchu, klapnął tuż obok mnie. Chwilę mnie obserwował, ale unikałam jego wzroku.
- Stąd? Czyli skąd? - Zapytał wreszcie. Wzruszyłam ramionami.
- Nie chcę o tym rozmawiać. - Wybrnęłam, odwracając głowę. Złapał moją rękę, a mnie przeszedł dreszcz. Jeszcze nikt NIGDY nie dotykał w ten sposób mojej dłoni. Spojrzałam w dół, a potem na niego.
- Mam ten diament. Nie złość się, okay?
- Okay. - patrzył mi w oczy. Napięcie rosło irytująco. Powietrze było jakby po burzy, ptaki nagle umilkły, miasto zamarło, cisza była tak cicha, że aż bolało. Słyszałam nierówne bicia naszych zmęczonych serc. Nasze twarze się zbliżały do siebie, a oddech zwalniał. Dotknął moich ust. Nigdy bym nie pomyślała, że ktoś pochodzący z Gangu Scorpiona może być tak delikatny. Jego usta były miękkie i ciepłe. Zamknęłam oczy i choć na chwilę pozwoliłam sobie poczuć się młodo i swobodnie. Uniosłam niepewnie dłoń i dotknęłam jego policzka. Było ciepłe, jak jego usta. Zagłębił pocałunek i wreszcie zrozumiałam, czym jarają się wszystkie nastolatki. Pierwszy pocałunek, na pierwszej głupiej misji, która uciekła gdzieś w tył głowy. Odsunęłam się na kilka centymetrów, by nabrać oddechu. Oparł czoło o moje i patrzył mi w oczy. Zamrugałam kilka razy.
- Czyli tak smakuje pocałunek kryminalisty. - szepnęłam. Uśmiechnął się lekko. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego piękne oczy. Nigdy wcześniej mnie to nie interesowało. Byłam maszyną do zabijania. Po to się urodziłam, do tego zostałam stworzona. Jestem im potrzebna - mruknął głos w mojej głowie. Przymknęłam oczy. Nie mogę go zranić, nawet jeśli nigdy wcześniej nie przejmowałam się uczuciami innych, teraz po prostu nie mogę tego zrobić. Nie chcę. Jak to się nazywa? Zauroczenie? Jestem nim zauroczona? Tylko zauroczona. Po prostu mi się podoba. Koniec tematu. Odsunęłam się niepewnie i zapatrzyłam w przestrzeń pomiędzy drzewami.
- Chyba powinniśmy wracać.
Koniec rozdziału:)) komentujcie, podzielcie się opiniami :D ~ Hermi
PS. Zapraszamy na naszego innego bloga, jeżeli jeszcze nie widzieliście!! http://allyouneedsislove3.blogspot.com/
wtorek, 14 kwietnia 2015
Chapter 6
*Ida
Nareszcie zaczyna się coś dziać. Czuję nieokreślony ból w żołądku. Stresuję się i jednocześnie cieszę. Wyjdę wreszcie z tej dziury. Dali mi jakieś wyposażenie. Siedzę właśnie w stołówce z Blondi, jej chłopakiem i Mickiem. Blondi rozprawia głośno o mojej misji, niby przez przypadek tak, że słyszą ją wszyscy. Rzadko się odzywam, natomiast reszta mówi cały czas. Nagle w stołówce ucichło. Instynktownie uniosłam głowę i spojrzałam w stronę drzwi. Tetris kierowała się w naszą stronę dostojnym krokiem. Wyprostowałam się automatycznie i śledziłam ją wzrokiem. Usiadła na przeciwko mnie, a Mick lekko się odsunął od niej.
- Bądź gotowa za godzinę, w tym miejscu. - oznajmiła. Spojrzała krytycznie na moją tackę z fast foodem. Skrzywiła się. - Szef przygotował na ciebie szczegółowy plan, który mam ci przekazać. - wyciągnęła z małej kieszeni kartkę papieru i podała mi ją. Była cała zapisana, a pod spodem nieczytelny podpis czarnym atramentem. Prześledziłam wzrokiem całość.
- Okay. - Tetris chwilę obserwowała mnie, po czym wstała i wyszła, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem. Włożyłam kartkę do kieszeni i pożegnałam się ze znajomymi, po czym udałam się do swojej kwatery. Włączyłam komórkę i zadzwoniłam do McMurfy'ego. Zamknęłam się w łazience i po cichu przeczytałam mu całą treść. Wytłumaczył mi, żebym zrobiła co trzeba, chodzi o to, żeby zdobyć ich zaufanie.
- Pamiętaj, trzeba ich zabić w zarodku. Musisz robić to, co ci każą, nie stawiaj na swoim, nie próbuj być bohaterska, po prostu działaj. Tetris ma ci zaufać. Cały gang ma ci zaufać. Szef ma ci zaufać. - Przełknęłam ślinę.
- Dobrze.
Sierra*
Nie mogłam uwierzyć w tą całą sytuację.Co ten dupek sobie wyobraża? Chodziłam w kółko po pokoju od jakiś dwóch godzin.Nie czułam zmęczenia, ale strach.Moja szczęka drżała jak i całe chłodne ciało.Co chwilę podchodziłam do okna nie wiedząc nawet po co.Starałam się ogarnąć wszystkie myśli.Przełożyłam długie włosy przez ramię i włożyłam trochę do ust.Gryzłam je ze zdenerwowania.Normalny człowiek postanowił by na ucieczkę, ale ja nie jestem normalna! Boję się wszystkiego i wszystkich.Samobójstwo! To by był dobry pomysł, ale na to też jestem zbyt tchórzliwa.Podeszłam do drzwi.Pociągnęłam za klamkę.Nic.Zamknął mnie! Co on sobie wyobraża! Kopnęłam nogą w szafę i pożałowałam tego.Bolało jak cholera.Ściągnęłam skarpetkę i wymasowałam palce.
- Idiotka. - Bąknęłam ze łzą w oku, która powoli spłynęła po policzku.Usiadłam pod ścianą i schowałam głowę.To jest szaleństwo.
Spokój panujący w pomieszczeniu i moje zmęczenie pozwoliły mi na uśnięcie.Chciałabym by był to tylko zły sen.Zamknęłam oczy.
***
- Wstawaj. - Przewróciłam głowę w drugą stronę ignorując rozkaz mamy. - Mówię coś. - Spokojnie sobie leżałam czekając aż opuści mój pokój.Zamiast dźwięku zamykanych drzwi usłyszałam przekleństwa.Otworzyłam szeroko oczy.
- Mamo! - Prawie krzyknęłam podnosząc głowę w górę.Koleś nie wyglądał jak moja mama.Wstałam oddalając się.To był ten potwór.
- Jak widzisz nie jestem jednym z twoich starych. - Powiedział ochrypłym głosem szatyn.Widząc jego twarz nie potrafiłam wypowiedzieć ani jednego słowa.Jakby mi język urwało.Spędziłam z tym chłopakiem zaledwie kilkanaście minut, a wiedziałam że jest zły.Jest piekłem.Szybko znalazł się obok mnie.Złapał za moje włosy i przyłożył głowę do ściany.
- Słuchaj uważnie ślicznotko. - Syknął. - Masz tu siedzieć cały czas, nie próbuj uciekać, mów do mnie, a nie kiwaj głową...i najważniejsze... - Zrobił pauzę. - Rób wszystko co ci rozkażę. - Powiedział wolno. - Zrozumiałaś?! - Jego ton był przepełniony jadem.Pieprzony samolub.Skinęłam lekko głową czego pożałowałam.Dostałam po twarzy.Nie bolało mocno, ale sam fakt że mnie uderzył bolał.Jak może tak traktować kobiety? - Co mówiłem o używaniu słów? - Zapytał poważny.
- P-przepraszam. - Cichutko pisnęłam. - Zrozumiałam. - Dodałam, a strach nie odchodził ode mnie na krok.Jego wzrok wypalał we mnie dziurę.Czułam jak gorąco rozchodzi się po moim ciele.Podszedł do drzwi, zabrał jakąś granatową torbę i rzucił w moją stronę.Patrzyłam na rzecz by uniknąć jego wzroku.
- Tu masz większość swoich ubrań. - Skąd on je kuźwa wziął? Grzebał w mojej szafie? Był w moim mieszkaniu?! Otworzyłam zszokowana usta, ale nie powiedziałam ani słowa.Strach blokował moją krtań. - Nawet nie podziękujesz... - Odwrócił się i otworzył lekko drzwi.Nie był już mocno wkurzony, ale spojrzał na mnie jak na jakiegoś wyrzutka, kogoś gorszego.- Szmata. - Mruknął, ale i tak usłyszałam.Zabolało.
Harry*
Nie mogłem uwierzyć, że ta laska może być tak bardzo irytująca.Nic nie warta wywłoka siedziała w moim pokoju i modliła się o zbawienie.Bawił mnie jej strach.Poszedłem do kuchni, którą dzieliłem z resztą przyjaciół.Zrobiłem jajecznicę i herbatę.Postawiłem je na tacce i zaniosłem do pokoju. Sierrotka nawet nie ruszyła z miejsca.Stała i patrzyła przed siebie.Nawet nie raczyła na mnie spojrzeć.Postawiłem żarcie na komodzie.
- Zjedz. - Rozkazałem.
- Nie jestem głodna. - Odpowiedziała obojętnie.Przewróciłem oczami.
- Zjesz albo nie dostaniesz jedzenia przez tydzień. - Zagroziłem surowo.Brunetka dalej tkwiła w tym samym miejscu bez słowa.Co z nią jest nie tak? Bo coś na pewno.Wzruszyłem ramionami i wyszedłem z pokoju trzaskając drzwiami.Jakoś w ogóle mi jej nie szkoda.Nie obchodzi mnie to co czuje, co myśli.
***
Dostałem wezwanie od szefa.Ciekawe co on znowu chce? Zrób to, zbadaj tamto, jedź tam.Czasem żałuję, że należę do tej organizacji.Pomiatają nami by ktoś inny miał bezpieczną dupę.
Tylko gdyby nie SSO to nie poznałbym Sarah i dobrych przyjaciół.Niektórzy są czasem wkurzający, ale nie są sztuczni.To się liczy.Bez pukania wszedłem do biura McMurf'iego.
- Jestem. - Oznajmiłem podchodząc do mężczyzny.Kiwnął dłonią bym usiadł.
- Harry mamy kolejny problem. - Nowość? Żadna.Na szczęście my potrafimy radzić sobie z problemami.Odwrócił w moją stronę monitor komputera.Zobaczyłem tam zdjęcie faceta około trzydziestki.
- Samuel Lawrence? - Przeczytałem pod fotografią. - Czy to nie ten z mafii, co handluje narkotykami? - McMufry potwierdził. - Co z nim?
- Koleś będzie w ten piątek na bankiecie Madam Schrödinger.Kobieta znana ze świata mody, cholernie bogata, samotna. - Wytłumaczył.Pewnie jakaś stara skoro samotna.Zawsze może przytulić się do szczeniaczka. - Myślę, że Lawrence chce się podszywać pod kogoś zaproszonego, a potem... - Zamilkł na chwilę. - A potem załatwić Schrödinger i zgarnąć wszystko z sejfu. - Dokończył.
- I?...
- Ty i reszta waszej ekipy zrobicie z tym porządek. - Westchnąłem.Jak zawsze zgodziłem się bo nie mam innego wyboru.Czyli musimy się trochę przygotować.Opuściłem biuro szefa i skierowałem się do kwatery Louisa.O tej godzinie raczej będzie u siebie.Sprawy papierkowe to jego ''hobby''.
- Siema. - Otworzyłem drzwi i usiadłem na kanapie pod oknem.Chłopak rzucił mi zwykłe ''cześć'', spojrzał przelotnie i wrócił do pisania. - Mamy nową misję. - Poinformowałem od razu.Szatyn skinął głową i schował teczkę z papierami do szafki zamykanej na klucz.
- Co tym razem? - Zapytał wstając z fotela. - Napad, handel, zabójstwo?
- Em... planowany napad, planowane zabójstwo i planowana kolejna nasza wygrana. - Wytłumaczyłem.
- Zbierz chłopaków, spotkamy się u ciebie za 15 minut...
- Nie możemy u mnie. - Zareagowałem szybko.Spojrzał pytająco. - Nie pytaj. - Uniósł brwi. - Po prostu nie pytaj. - uniosłem ton.
- Okey... - Spojrzał na mnie z ukosa jakbym coś kombinował.Co jest prawdą.Oj nie mogę sobie wyobrazić jaka to by była przyjemność wykorzystać tą dziewczynę w oczywistych planach.Boże, ale to by było podniecające! Spoliczkowałem się w głowie. - To spotkajmy się u Zayna. - Burknął spoglądając ciągle na ekran telefonu.
*Louis
Nie mamy żadnego kontaktu z Idą. McMurfy wspomniał, że ma jakąś misję, ale nic więcej nie powiedział, nie pozwolił nam z nią rozmawiać. To boli, nawet jeśli nie jest dla mnie tak bardzo ważna, to nie jest przyjemne. Przyjaźni się z Liamem. Liam jest w porządku. Zresztą wszyscy zaczynaliśmy mniej więcej razem, więc tworzymy coś jakby paczkę. Wprawdzie Harry stwarza ciągle problemy i wydaje mi się czasem, że bardziej nadawałby się do tego całego Gangu i kradzieży, niż do naszej organizacji. Kiedy byłem w pokoju zadzwonił mój telefon. Nieznany numer, ale odebrałem.
- Słucham.
- Hej, Lou? To ty? Z tej strony Ida. - odetchnąłem z ulgą, ale tylko na chwilę.
- Ida? Skąd masz mój numer? - dostała nowy telefon, na którym miała numer tylko od McMurfy'ego i Liama.
- Jakoś tak zapamiętałam. - mruknęła. Niemal usłyszałem, jak wzrusza ramionami. Często to robi.
- Okay. Nie wnikam. Czemu dzwonisz?
- Nie wiem sama. Chyba chciałam usłyszeć głos jakiegoś normalnego człowieka.
- To my jesteśmy normalni? - zdziwiłem się nieco. Gdyby to nie była Ida pewnie by się zaśmiała, ale to była Ida, więc jedyne co mogła zrobić to pewnie się uśmiechnęła jednym kącikiem ust. Ida już taka jest. Wydaje jej się, że po to istnieje. Żeby robić, to co jej każą, żeby zabijać, żeby ratować ludzi, żeby zrobić coś dla ludzkości, żaby umrzeć dla sprawy, bez żadnych zysków.
- Louis? Słuchasz mnie?
- Em.. co?
- Pytałam, jak się masz.
- Naprawdę cię to interesuje? - zdziwiłem się.
- No... interesuje. Serio.
- Okay.. u mnie w porządku. Trochę się nudzę bez ciebie. - to nie była prawda. Z Idą nie było ciekawiej, nigdy nie żartowała, często używała sarkazmu i czasem nie potrafiłem rozróżnić kiedy mówi poważnie, a kiedy ironicznie. Po prostu czułem nieokreśloną pustkę. Wolałbym żeby była, niż żeby jej nie było.
- Hm.. okay. Powiedzmy że ci wierzę.
- To miłe. A jak się tam czujesz? Nie bijesz słabszych?
- Słabszych nie. Ale silniejszych. - pochwaliła się. Parsknąłem cicho.
- Oczywiście. Ida wspaniała, wybawicielka ludzkości powala na ziemię wielkiego złego mocarza wszechświata.
- Bardzo śmieszne. - wyczułem znów ten uśmieszek, mimo udawanej powagi.
- Ja wiem. Chyba będę musiał kończyć. - westchnąłem, kiedy do mojego pokoju wpadł Zayn. - Zadzwonię do ciebie o 18.
Nie odpowiedziała. Spojrzałem na Zayna pytająco.
- O co chodzi, stary?
- Chyba mam problem. - mruknął i usiadł na łóżku.
- Módl się, żeby to było coś ważnego. Przerwałeś mi rozmowę. - spojrzałem na telefon i zapisałem numer Idy.
- Dziewczyna? - zagadnął mulat. Zastanowiłem się na chwilę.
- Można to tak nazwać. W każdym razie nie moja.
- A czyja?
- Niczyja. - wzruszyłem ramionami.
- Czyli twoja. - podsumował Malik. Wzruszyłem ramionami.
- Jaki problem?
- Poważny.
- Nie owijaj w bawełnę. - warknąłem. - Po prostu powiedz o co chodzi.
Westchnął. Spojrzał na swoje dłonie, potem na mnie, znów na swoje dłonie i na mnie. Już wiem, o co chodzi.
- Pieniądze. - powiedzieliśmy w tym samym momencie. Przewróciłem oczami. Zayn cały czas pakuje się w jakieś kłopoty.
- Stary ogarnij dupę. Ile potrzebujesz? - Zayn odetchnął z ulgą.
- Niewiele... naprawdę. Oddam ci. - Uniosłem jedną brew. - Oddam serio.
- Dobra. Daj spokój. Ile?
- Dziesięć. - mruknął. Otworzyłem szerzej oczy.
- Dziesięć tysięcy?! - złapałem się za głowę. - Stary na łeb ci padło?
- Nie.. no serio ci oddam.
Pokręciłem głową. Miałem sporo pieniędzy. Jak każdy, miałem sejf w pokoju. Otworzyłem go i wyjąłem dwa tysiące. Z ciężkim sercem podałem je Zaynowi. Wziął niepewnie.
- Dwa..?
- Dwa. - uciąłem i pokazałem mu palcem drzwi. - Lubię cię stary, ale bez przesady. Nie pokazuj mi się na oczy, chyba że z pieniądzmi.
Zayn pokiwał głową. Wymruczał jakieś "dziękuję" i wyszedł. Westchnąłem i opadłem na łóżko.
Sierra*
Zostałam sama w pokoju.Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej, a pomieszczenie ochłodziło się.Ocierałam swoje nagie ramiona by choć trochę się rozgrzać.Siedziałam w kącie, przytulona do ściany i marzyłam o śmierci.Nie chciałam być w tym piekle razem z tym demonem.Jedyne o czym wtedy mogłam myśleć była śmierć.Skąd mogę wiedzieć co on chce mi zrobić? Nie wygląda na grzecznego chłopaka, który chce bym była jego księżniczką.Chyba raczej szmatą, którą ma ochotę poniewierać.Moje oczy kleiły się, ale nie chciałam zasypiać.Jeżeli on tu przyjdzie? I znowu zacznie krzyczeć? Znowu zrobię coś źle, a on mnie uderzy.Nie mogę krzyczeć, nie mogę płakać, nie mogę błagać o coś, nie mogę zrobić cholera nic! jestem bezradna i skazana na jego tortury.Podniosłam głowę słysząc czyjeś kroki.Tylko nie on.Do moich uszu dobiegły męskie głosy.
- Niall brachu pomóż mi...ostatni raz. - Czyli jest tu ich więcej? Zadrżałam z niepokoju.
- Zayn...ostatni i ani razu więcej! - Powiedział głos drugiego chłopaka.Rozmowa ucichła.Pewnie już odeszli.Gdzie ja jestem? Zapewne jakaś siedziba czy coś jakiegoś gangu.Spojrzałam na komodę.Jedzenie tak bardzo mnie kusiło.Oznaki tego wydawał mój brzuch.Mimo tego byłam silna.Nie zjem stąd nic.Nie ruszę tego nawet palcem.Oparłam głowę o zgięte kolana i chrząknęłam.Otarłam mokre policzki.''I tak nikt mi nie pomoże.''Po co się wyprowadzałaś! Krzyczał rozum.Kretynka, idiotka, palant...dorosłą zachciało mi się być.
Rozprostowałam kończyny.Tykający zegar wiszący na ścianie wskazywał 8.20.Na zewnątrz panował półmrok, a pokój przybierał szare kolory.Miałam wielką ochotę by się odświeżyć, ale nie wiem co mógłby mi zrobić ten niezrównoważony człowiek.
No i jest kolejny rozdział. Krótki bo krótki następny będzie dłuższy, bo ciekawszy ^^ komentujcie, polecajcie znajomym ;) ~ Hermi
Subskrybuj:
Posty (Atom)