wtorek, 18 sierpnia 2015

Chapter 9



Sierra*

Otarłam z dłoni niewidzialny kurz. Ten Harry jest potworem skoro traktuje tak kobiety. Tak się zastanawiam... czy on w ogóle ma serce? Czy ma jakiekolwiek uczucia? Oprócz nienawiści, rzecz jasna. Nie znam go, nie znam jego przeszłości ani tego co teraz dzieje się w jego szalenie ciekawym życiu.
Ze skwaszonym wyrazem twarzy usiadłam na łóżku. Wiem, że gdy wróci znów zacznie krzyczeć, a to ja powinnam mieć do niego pretensje. Najchętniej spoliczkowałabym go. Tak mocno i porządnie. Żeby zaczął normalnie myśleć i żeby dostrzegł, że nie jestem żadną dziwką. Chociaż, gdyby był prawdziwym facetem to nawet na prostytutkę nie podniósłby ręki. Związuję włosy w kucyk cieniutką gumką recepturką. Jestem zadowolona z tego, że ogarnęłam ten pokój. Miło by było gdyby pan niegrzeczny podziękował, co jest niemożliwe.
Nie jestem sprzątaczką ani nie darzę go większym uczuciem niż odraza, ale zrobiłam to. Pewnie dlatego, że nienawidzę bałaganu... i może dlatego żeby ujrzał, że nie jestem mu nic winna.
Gładziłam dłonią aksamitny materiał, który przykrywał pościel.

*Ida

Wyszłam ostrożnie przez drzwi i pobiegłam do swojego pokoju. Minęłam zakręt i wpadłam na kogoś.
- Vicky? - Mick. Niech to szlag. Złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą. Otworzyłam kopniakiem drzwi, wciągnęłam chłopaka do środka i zamknęłam na klucz. Stał na środku pokoju, patrząc jak miotam się, by pozbierać wszystko, co trzeba.
- Musisz mi pomóc uciec.
- Co proszę?! Chcesz uciec? Jak to?
Spojrzałam na niego. On jest zbyt uroczy, żeby być kryminalistą. Jego uroda i charakter zupełnie tu nie pasują. Podeszłam do niego. Delikatnie wzięłam jego policzki w dłonie i wpiłam mu się w usta. Nie wiem, czemu to zrobiłam. Mick złapał mnie za nadgarstki i trochę się odsunął.
- O co chodzi?
- Proszę, Mick. Nie pytaj. Po prostu mi pomóż.
 Kiwnął niepewnie głową. Wrzuciłam do plecaka zawartość mojej kurtki i wszystkie przedmioty, które mogłyby zdradzić skąd jestem. Wyjrzałam przez drzwi i poszłam najnormalniej w świecie korytarzem.
- Wyjść nie jest trudno. - wyjaśnił chłopak.
- Wiem, już wychodziłam przecież.
- To po co ci ja?
- Możesz mnie odprowadzić.
- Nie. - zatrzymał się. Zmarszczyłam czoło i odwróciłam się do niego.
- Co?
- Nie zostawię cię. Idę z tobą. - uniosłam brwi.
- Mick. Szanuję twoją decyzję ale nie możesz. Nie masz pojęcie skąd pochodzę. Nie wolno ci.
Jego wyraz twarzy się zmienił. Podszedł do mnie ze złością w oczach i przycisnął do ściany. Jego twarz znajdowała się kilka centymetrów od mojej.
- NIKT nie będzie mi mówił, że nie wolno mi opuszczać gangu, rozumiesz? Jeśli tego chcę, to to zrobię, bez względu na to, co inni pomyślą.
Patrzyłam mu w oczy.
- Jasne.
Poszliśmy do jego kwatery, gdzie wpakował do plecaka broń i pieniądze. Ruszyliśmy znów tą samą trasą.
- Coś tutaj cicho. - zauważyłam. Mruknął coś. - Hm?
- Nic. - rozejrzał się. - Pusto. Oj źle, bardzo źle.
- Jak to? - jego oczy się rozszerzyły. Złapał mnie za rękę i szarpnął. Biegliśmy korytarzem, za plecami słyszeliśmy strzały. Pocisk przemknął obok mojego ucha.
- Cholera!
Skręciliśmy. Przed nami znajdowały się drzwi, za nimi następny korytarz. Biegliśmy szybciej niż nasz prześladowca. Mick zablokował klamkę i ruszyliśmy dalej. Jeszcze kawałek dzielił nas od stalowych drzwi.
 Dopadliśmy ich bez tchu. Spróbowałam wpisać kod, ale urządzenie pisnęło ostrzegawczo.
- Co jest... - warknęłam i wpisałam ponownie, tym razem uważniej. Kolejny pisk.
- Daj mi to. - Mick wpisał kod, ale po raz trzeci urządzenie go nie zaakceptowało. Spojrzeliśmy na siebie. Ktoś nadbiegał korytarzem. Najpewniej miał broń. Oparłam się rękami o drzwi i zamknęłam oczy. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Coś mnie tknęło. Czułam, jak opadam z sił. Jakby niewidzialna moc wysysała ze mnie całą energię, jak odkurzacz.
- Ida! - oderwałam dłonie od drzwi i zerknęłam pytająco na chłopaka. Ale nie patrzył na mnie, tylko na drzwi. A raczej ich brak. Stał była wygięta, jakby była z plasteliny. Po środku była wielka dziura. Przez cały czas tak naprawdę nie opierałam się o drzwi, musiało to komicznie wyglądać.
- Co do...
- Chodźmy stąd. - pociągnęłam go za sobą, wychodząc przez dziurę. Wyszliśmy na małą uliczkę jednokierunkową. pobiegliśmy do najbliższego samochodu i zrobiliśmy ten sam manewr, co przy ostatniej ucieczce. Tym razem jednak, to ja siedziałam za kierownicą. Nie wiedziałam gdzie się skierować. Nie mogłam jechać z Mickiem do SSO. Zdenerwowana po kwadransie manewrowania wśród ulic, zaparkowałam pod moim mieszkaniem i rzuciłam chłopakowi kluczyk do pokoju.
- Idź tam, schowaj się.
- A co z tobą?
- Muszę jechać. - wykręcałam się.
- Jadę z tobą.
- Nie możesz. Potem... wytłumaczę ci. Proszę, śpieszę się.
Pokręcił głową, niepewny tego, co robi, ale wysiadł i zamknął drzwi. Patrzył na mnie niepewnie. Uśmiechnęłam się smutno i odjechałam z piskiem opon. Po długiej jeździe wjechałam wreszcie na ukochany podziemny korytarz. Kiedy zaparkowałam na parkingu, czułam się, jakbym wróciła do domu. Odetchnęłam pełną piersią i wbiegłam po schodkach. Chwilę zajęło mi dotarcie do bazy. Swoją drogą, słowo "baza" kojarzy mi się tylko i wyłącznie z krzesłami nakrytymi kocem, albo szałasem z patyków, a nie z poważną organizacją, zwalczającą kryminalistów lepiej od policji i FBI.
Biegiem pokonałam całą przestrzeń dzielącą mnie od biura McMurfy'ego. Wpadłam do środka i natknęłam się na rozmowę Liama z szefem. Uśmiechnęłam się i z całych sił wyściskałam przyjaciela.
- Iduś? Coś ci się stało? Kryminaliści nauczyli cię okazywać uczucia? - uśmiechnęłam się do niego.
- A żebyś wiedział, Liamuś. - przedrzeźniałam go. Zauważyłam pytający wzrok McMurfy'ego.
- Mam. - wyciągnęłam zawartość plecaka, interesującą szefa. Zmarszczył brwi.
- Co to jest?
- Wyciągnęłam z zamkniętej szuflady. - wyjaśniłam.

Harry*

Nie miałem sił na kłótnie. W milczeniu wszedłem do kwatery. Gdy na nią patrzyłem chciałem krzyczeć, dlatego unikałem kontaktu wzrokowego. W sumie... w ogóle się z nią kontaktowałem w żaden możliwy sposób.
Wyciągnąłem z szuflady czarny podkoszulek i włożyłem go, a stary rzuciłem na łóżko gdzie siedziała Carlin.
- Złaź. - warknąłem stojąc odwrócony do niej tyłem.
- C-co?
- Głupia jesteś? - zapytałem, znając odpowiedź. Odwróciłem się na pięcie. - Złaź z mojego łóżka. - rozkazałem surowo. Na szczęście obyło się bez niepotrzebnych fochów. Nienawidzę gdy ktoś zachowuje się jak rozpieszczony bachor i robi to co jego wielmożna dupa zechce. Kusi mnie by przyłożyć takiej osobie spluwę do skroni. Tym razem postanowiłem zrobić sobie krótki urlop.
Już dawno nie byłem w żadnym, porządnym klubie.
- Jeżeli chcesz jeszcze żyć... - wymruczałem wyciągając kluczyki do jednego z moich aut. - To nie ruszaj się stąd. - byłem mega spokojny, co mnie dziwiło. Językiem bawiłem się kolczykiem w wardze. - Rozumiesz?
Pewnie, że nie. Ile razy jej to powtarzałem, a ona i tak robi swoje. Jak na córkę takiego dupka, jest bardzo zadziorna.
- Rozumiem, ale chcę żebyś mi coś wytłumaczył...
Miętoliła włosy jak nienormalna. Coś przeczuwałem, że znam jej pytanie, które chce zadać.
- Mów.
- Dlaczego mnie...
No wyduś z siebie to albo ja to zrobię. Nie czekałem.
- Kiedyś się dowiesz. - zbyłem ją i zniknąłem w łazience. Nie chcę żeby się teraz dowiedziała. Trochę ją podrażnię.
Umyłem zęby i przepłukałem je zimną wodą. Gdy wróciłem do pokoju, wścibska dziewczyna dotykała moich rzeczy. Opuszkami palców przewracała kartki mojej książki, nawet mnie nie zauważyła. Przewróciłem zirytowany oczami i podszedłem do niej. Wystraszona moim widokiem, upuściła książkę. Nabrałem dużo powietrza i przeczesałem włosy palcami.
- To twoje książki? - zapytała zdziwiona, odnosząc Cień Życia na regał. Przemilczałem jej pytanie.
- Hm?
Nadal nie odpowiadałem. Ta laska nie musi wszystkiego wiedzieć. Naładowałem rewolwer i włożyłem go do tylnej kieszeni dżinsów. Jestem dosyć zanany w Londynie, a zawsze się znajdzie ktoś kto chce mnie zniszczyć, dlatego wolę się zabezpieczyć. Na wszelki wypadek...
Dźwięk pistoletu sprawia, że Carlin tężeje i głośno przełyka ślinę.
- Dlaczego nigdy nie odpowiadasz na moje pytania? - denerwuje się i krzyżuje ramiona. Ponownie przewracam oczami, po raz setny tego dnia.
- Dlaczego zawsze zadajesz tyle pytań? - znów zignorowałem jej pytanie. Mam dosyć.
- Bo...lubię..
- Wtykać nos w nie swoje sprawy. - kończę za nią, a ona obrzuca mnie groźnym spojrzeniem. Czyżbym uraził jej dumę? Jebię to. - Nie ruszaj się stąd. - przypominam jej.
Przekręcam klucz z barku i wyjmuję z niego mineralną wodę w butelce. Rzucam ją do dziewczyny.
- Zjesz coś jak wrócę.
Klucz chowam gdy Pani Wścibska żłopie moją wodę. Bez słowa zostawiam ją. Może powinienem  zakluczyć drzwi? Nie, nie mogę. Gdyby Liam się o tym dowiedział, miałbym przerąbane. Nie boję się go. Nikogo się nie boję, ale obiecałem mu, że będę ją ''szanował''. Debil.

Wsiadłem do mojego ukochanego samochodu i odjechałem z piskiem opon. Podkręciłem gałkę radia, a głośna muzyka wypełniła małe pomieszczenie. Założyłem Ray Bany i rozkoszowałem się słonecznym dniem, który nie rozpoczął się zbyt wesoło.
Przemierzałem ulice aż w końcu dotarłem. Zaparkowałem samochód w cieniu i wysiadłem.
Znajome logo ''CRUSH'', które świeciło na różowo, przypominało mi o niezłych imprezach, z których przyjaciele wyprowadzali mnie schlanego. Ta...piękna przeszłość.
Z budynku dochodziło techno, ale nie zbyt głośne. Tu prawdziwa burza zaczyna się po siódmej wieczorem.
Przeszedłem przez mroczny zaułek, mijając kilka osób, które mierzyły mnie wzrokiem. Nienawidzę kiedy ludzie się na mnie gapią. Jakby nie mieli nic innego do roboty.
Ochrona wpuściła mnie bez sprzeczek. Dobrze wiedzą kim jestem, choć dawno nie odwiedzałem tego klubu.
Hołota spoconych i pijanych ludzi tańczyła do muzyki. Przeszedłem obok dwóch chłopaków, którzy wymieniali się śliną. Najwidoczniej nie zwrócili uwagi na mój, dostrzegalny gołym okiem grymas.
Usiadłem przy barze, czekając na barmankę. Blondynka, która przesadziła z makijażem, podeszła do mnie, szczerząc się jak głupia. Puszczalska Mia...
- Kogo tu przywiało! - krzyknęła na mój widok i wystawiła język, którego zdobił srebrny kolczyk.
- Tak, Mia.Mi też miło cię widzieć...daj mi sharp shota.
Szybko wykonała moje polecenie i posłała mi sztuczny uśmiech. Chwilę później w moich ustach powstało piekło przeplatające się z przyjemnością.Trunek palił moje gardło, ale po kilkunastu sekundach przestało. Jakiś przypadkowy koleś dołączył do mnie. Przedstawił się jako Ethan. Nie chciałem pić sam, więc słuchałem go. Gdy jednak postanowił opowiadać o tym jak jego dziewczyna przekuła sobie sutki, wypiłem do końca drinka i pożegnałem się z nim. Palant.
Zmierzałem korytarzem, w którym nie obyło się bez napalonych par. Popchnąłem jaką ciotę, która wpadła na mnie, wylewając kolorowego drinka na podłogę. Szukałem dalej toalety.
- Proszę, proszę...
Ktoś mruczał w kącie. Zatrzymałem się, wiedząc że te pomruki były kierowane do mnie.
- Co cię sprowadza do mnie Styles?
Wtedy mnie olśniło. Nawet w egipskich ciemnościach dojrzałbym te jaskrawe włosy i poznałbym ten charakterystyczny, piskliwy głos.Gdy osoba podchodziła bliżej na oświetlonej podłodze powstawał długi cień.
- Witaj Abbie. - schowałem dłonie w kieszeniach i zbliżyłem się. Laska całkowicie wyszła z cienia i ukazała się. Jej chuda sylwetka nie zmieniła się. - Jeżeli mnie pamięć nie myli...to pięć miesięcy temu byłaś różowa. - wskazałem na jej ogniste, rude włosy. Kolor aż palił w oczy.
- Taaa... - odparła powoli, przeciągając samogłoskę. - Pięć miesięcy miałam też prawdziwe cycki. - wybuchła śmiechem. Nie wahałem się by spojrzeć na jej odsłonięty dekolt. Fakt. - Dwa rozmiary. - mówiła dumnie, przykładając jointa do czerwonych ust. Abbie Russo, tak to była przygoda. Przyjaźniliśmy się, ale była to przyjaźń z bonusem. Oczywiście zadawałem się z Abbie zanim poznałem Sarah.
- Widzę, że dobrze się bawisz, stara. - uniosłem kącik ust. Wypuściła dym nosem i podała mi skręta.Przyjemny dym wypełnił moje płuca. Palę bardzo rzadko albo okazjonalnie. Spotykam znajomą po dłuższym czasie więc...okazja jest.
- A ty nadal pracujesz w...w tym warsztacie samochodowym u ojca? - pyta ciekawa. Jestem zmuszony do kłamania. Nikt oprócz moich bliskich przyjaciół nie wie o moim zawodzie i o moim ojcu. Nikt.
- Tak, nadal.- bełkoczę spuszczając wzrok. Kolejny raz zaciągam się i oddaję skręta Abbie.
- A ja wciąż zataczam się w kręgu mojego kolorowego życia! - woła, machając rękami. - Tylko niestety...starzy chcą mnie wysłać do collegu. - mówi z miną zbuntowanej nastolatki. - Jakiś przymulony jesteś Styles. - zauważa i szturcha mnie, a potem dźga mnie ostrym paznokciem w żebra. - Ty! Ja ci znajdę jakąś chętną panienkę! - mówi głośno. - Bo wiesz...ja jestem zajęta, sorry. - unosi dłonie w górę i trzepocze rzęsami. Protestuję, ale nie słucha mnie jak zawsze. - Patrz. Tam stoi Beth. - wskazała na skąpo ubraną dziewczynę. Stała z podobnie ubranymi koleżankami i szeptała coś, patrząc na mnie. - Ona od dawana miała na ciebie chrapkę. - dodaje Abbie, poruszając przekłutymi brwiami. Przypatruję się jej twarzy. Dorobiła kilka nowych kolczyków, a tunel w jej uchu powiększył się. Nie powiem, że podoba mi się jej wizerunek. Wolę naturalne dziewczyny.
- Nie, dzięki stara.Oboje jesteśmy zajęci więc...odpuść. - wydyma wargi jak małe dziecko, a potem podobnie jak ja, przewraca oczami.Oboje często to robiliśmy.
- Od kiedy Styles ma mózg? - pyta retorycznie opierając się o ścianę.
- Ty za to masz więcej metalu na twarzy niż oleju w głowie. - ripostuję na co oboje wybuchamy niepohamowanym śmiechem.
- Pierdol się! - śmieje się, ukazując przy tym szereg białych zębów.




                                                                    ***


- Dajesz Styles! - poganiała ruda. Kolejny drink wylądował w moim gardle. Nie potrafię sobie przypomnieć ile już wypiłem, ale wiem, że jeszcze nie chcę kończyć. Dawno się tak nie bawiłem więc muszę to nadrobić. Otarłem usta i chrząknąłem.
- Która godzina? - wybełkotałem ledwo zrozumiale. Kilka razy powtórzyłem pytanie bo Abbie za każdym razem miała krzywy wraz twarzy co oznaczało, że nie rozumie. Wyjęła z czerwonej, cienkiej torebki na łańcuchu, swojego iPhona.
- Dochodzi szósta. Trochę już tu siedzisz. - wyszczerzyła się i uderzyła w moje udo dłonią jakby to było coś zajebistego. Bo było. To uczucie wolności.
Nagle tłum tańczących ludzi rozdzielił się na dwie strony tak samo gdy Mojżesz  machnął laską i morze się rozstąpiło. Muzyka ucichła, a Russo pisnęła jak małoletnia suka. Poirytowany uniosłem brew, patrząc na jej rozpromienioną twarz.
- Co ty się tak szczerzysz jak bachor? - banan z jej twarzy nie schodził, a jej ciemne oczy powiększały się. Znowu ćpała?
- Allan! - podskoczyła z kanapy i rzuciła się na szyję jakiemuś chłopakowi. Co do cholery? Gdy blondyn mnie zauważył, zmierzył mnie tylko wzrokiem. Kolejny wścibski kretyn.  - Harry. To jest mój chłopak, Allan Wilson. - Ruda posłała mi porozumiewawcze spojrzenie bym grzecznie się przywitał. Nie chciałem bym miły dla tego gnojka, ale skoro to facet Abbie...
- Harry. - wstałem i uścisnąłem jego zimną dłoń. Mój głosy był szorstki.
- Allan, właściciel tego klubu. - szczeniacko się uśmiechnął jakby był nie wiadomo kim. W jego niebieskich, wilczych oczach wyczytałem dumę. Znam to spojrzenie. Koleś ma się za lepszego od innych.
 ''Słuchaj dupku, jestem tajnym agentem, mam pistolet w kieszeni i zarabiam trzy razy więcej od ciebie''. Mam być miły. Spokojnie, to tylko przypadkowy chuj, który jest chłopakiem Russo.
Blond narcyz kiwnął ręką, a basy powróciły. Wygodnie rozłożyłem się na skórzanej kanapie, zapominając o wkurzającym chłopaku rudej.

Po kolejnych dwóch godzinach, byłem całkiem narąbany. Nie miałem siły pić więcej. Sam widok alkoholu, sprawiał że chciałem rzygać.
- I wtedy Allan był tak najebany, że się nie zorientował, że sika do szafy mojego brata! - cała zebrana przy nas grupa, wybuchła śmiechem, słysząc kolejną historyjkę Abbie. Ona już też była mocno wypita. Wyciągnąłem telefon i z trudem próbowałem go odblokować.
- Kurwa, już nigdy nie zablokuję tego ustrojstwa! - w końcu udało się. Znalazłem numer Tomlinsona.
Odebrał od razu.
- Halo? Harry, co chcesz? - zapytał obojętnie. - Co tak tam głośno, jesteś w klubie?!
Cholera, Styles. Jesteś pijany? - gorączkował się. Gorzej niż moja stara.
- Przymknij na chwilę gębę. Dość pytań. - pomasowałem czoło. Jeszcze jego jazgotu mi brakowało. - Przyjedz po mnie. Wiesz... może weź też Zayna albo kogoś, ale nie Liama. Nie mogę tu zostawić mojego samochodu. - śmiałem się nie wiedząc z czego.
- Idiota. Mogłeś pomyśleć o tym zanim się upiłeś. - czy on ma zamiar mnie pouczać? Po moim trupie do cholery. - Gdzie jesteś?
Był trochę wkurzony, ale co mnie to obchodzi. Nie raz ratuję mu dupę.
- W ''RUSH" - wstałem, kołysząc się. Przeszedłem kilka kroków. - Nie! W ''CRUSH". - poprawiłem się. Usłyszałem jak Louis powoli wypuszczał powietrze.
- Dobra, siedź gdzieś przed budynkiem. - rozkazał.
- Dobrze mamo.
- Ale nie na środku jezdni kretynie. - dodał, a mi świadomość podpowiadała, że chyba nie przepada za mną.
Miło pożegnałem się z ochroną i znalazłem wolną ławkę. Położyłem się na całej jej długości i zamknąłem oczy. Łeb mnie nawalał, a na głowie miałem jeszcze tą dziwkę Carlin.
- Cholera! - krzyknąłem, ignorując przechodzących obok ludzi. - Muszę z nią skończyć, ale najpierw ją przelecę. - mruczałem, a moja wyobraźnia sprawiała, że twardniałem.
Dobrze wiedziałem, że jestem w związku, ale wtedy obchodziło mnie to tyle co nic. Każdy facet ma swoje fantazje, jedna laska w końcu się znudzi. Wiązanie się na dłużej nie ma najmniejszego sensu. To szajs.
Poczułem wiatr na twarzy i mimo procentów, które krążyły w moich żyłach, rozpoznałem dźwięk tego sinika. Podniosłem się i uniosłem ręce.
- Tomlinson! Brachu! - chłopak podjechał do krawężnika z srogą miną.Wyskoczył z auta jak poparzony kawą.
- Wsiadaj do samochodu i nie odzywaj się. - otworzył tylne drzwi, do których przyczłapałem. - Dawaj kluczyki od samochodu. - wygrzebałem z spodni coś co nie było kluczykami. Roześmiałem się, widząc że wyciągnąłem pistolet. Oczy Louisa prawie wyskoczyły.
- Chowaj to debilu. - wyrwał mi broń z dłoni i schował. - Zachowujesz się jak dzieciak.
Znalazłem kluczyki i podałem je Malik'owi, który znalazł się obok mnie.


*Ida

 Przekazałam szefowi to, czego sam nie usłyszał. Pominęłam tylko pocałunek z Mickiem. Nie musi wiedzieć. Szybkim krokiem dotarłam do swojej kwatery i zadowolona runęłam na łóżko. Nie zdążyłam nawet chwilkę odpocząć, kiedy drzwi się otworzyły i do środka wpadł Zayn, a za nim Louis, Niall i nawalony Harry. Liam zamknął drzwi. Usiadłam na łóżku i przytuliłam każdego po kolei. Harry porwał mnie w ramiona i ściskał, śmiejąc się, jak głupi.
- Ida, wróciłaś, a to ci dopiero. Już myślałem, że tam ci lepiej. - powiedział i klepnął mnie po tyłku.
- Jasne, chciałam wracać szybciej, ale przypomniała mi się twoja morda i wolałam jeszcze poczekać.
Roześmiał się jeszcze głośniej i usiadł twardo na łóżku.
- Długo cię nie było - zauważył Niall. Chyba niedawno farbował włosy, bo miały wyraźny, różowy kolor, gumy do żucia.
- Ta, moje gratulacje, Scherlocku. - pokiwałam głową. Brakowało mi tego przekomarzania się.
- Dałaś im w kość? Pokazałaś kto tu rządzi? - Upewnił się Lou. Uśmiechnęłam się sarkastycznie i pokiwałam głową.
- Nie byłabym sobą, gdybym nie pokazała, kto jest najlepszy.
 Rozmawialiśmy jeszcze długo, śmiejąc się z głupot i opowiadając sobie, co robiliśmy podczas rozłąki. Chłopcy wychodzili po kolei. Ostatni został Harry, śpiący na łóżku już od dłuższego czasu. Liam wychodząc posłał mu niepewne spojrzenie, ale nie przejęłam się tym. Nie chciałam spać z Hazzą w jednym łóżku, bo ma dziewczynę, więc spróbowałam go obudzić. Mruknął coś w odpowiedzi, po czym obrócił się i spadł z łóżka. Wstał, zmęczony i wymięty z podłogi.
- Czy to już rano? Ej, nie mam kaca. - powiedział i uśmiechnął się. Westchnęłam.
- Chodź, bohaterze. Kaca będziesz miał za kilka godzin. - pomogłam mu dojść do drzwi. Otworzyłam je i puściłam go. Zachwiał się i oparł dłonią o ścianę. Westchnęłam ponownie, objęłam chłopaka jedną ręką i poprowadziłam do jego pokoju.
 Otworzyłam drzwi i weszłam tyłem, ciągnąc niemal nieprzytomnego Harry'ego. Nie pamiętałam gdzie jest włącznik światła, więc na ślepo znalazłam łóżko i pomogłam mu się położyć. Mruknął coś i przysunął się do krawędzi. Cóż, najwyżej znowu spadnie. Wyszłam, zamykając cicho drzwi.

Sierra*

Łóżko ugięło się mocno, ale zignorowałam to. Byłam zbyt zmęczona i obolała by podnosić powieki, a co dopiero wstawać i ogarniać sytuację. Odpłynęłam, by zasnąć z myślami pełnymi aroganckich chłopców, pomocnych chłopców i tajemniczej Vicky.

Rankiem czułam na sobie duży ciężar. Czułam, że moje nogi zdrętwiały, co nie było najgorsze. Poczułam, że coś gilgocze mnie niemiłosiernie w policzek. Fuknęłam, starając się podnieść.
- Kurcze blade... - nie potrafiłam się ruszyć. Otarłam dłońmi powieki i ziewnęłam. - Co za poranek.
Miałam półprzymknięte oczy. Wszystko co widziałam było rozmazane. Ponownie otarłam powieki. Nie spodziewałam się takiego widoku. Niech mnie dunder świśnie! Co ten bydlak na mnie robi? Zsunęłam jego twarz z mojego dekoltu z dużą odrazą. Wystarczy, że znoszę jego obecność w tym pokoju, ale jak mam znieść to? Urok jaki mu towarzyszył przy spaniu nie załagodzi sytuacji.
- Ej... - mruknął, a ja o mało zawału nie dostałam. Jego twarz wróciła na miejsce, a dłonie chłopaka umocniły ucisk w mojej talii. Lekko się nachyliłam by rozplątać jego lepkie łapy gdy poczułam zapach alkoholu. Co za świnia. Upija się i przystawia się do mnie. Majstrowałam przy jego umięśnionych rękach, ale on ani drgnie. Święta Mario, zmiłuj się!
 Chwilę przyglądałam się twarzy chłopaka. Harry wydaje się o wiele łagodniejszy gdy śpi. Nawet jego kolczyki i ramiona ozdobione dziarami, nie odstraszały mnie tak bardzo jak jego charakter. Aż wstyd mi przyznać, ale jego groźny wygląd pociąga mnie. O mamusiu, muszę wyrzucić takie myśli z głowy. Bałam się jego reakcji gdy się obudzi i zobaczy mnie, a nie inną panienkę. Dam sobie uciąć rękę, że najpierw nakrzyczałby na mnie, a potem wyśmiał. Postanowiłam sama go obudzić by mieć go z głowy i w końcu coś zjeść .
- Złaź ze mnie! - krzyknęłam prosto w jego ucho. Ten wyskoczył z łóżka szybciej niż myślałam. Przez chwilę nie orientował się, ale gdy opanował całą sytuację przybrał groźną postawę. Zacznie krzyczeć.
- Co do kurwy nędzy, robiłaś w moim łóżku?! - machał dłońmi. Bipolarny furiat. - Co ja robiłem z tobą w łóżku? - powiedział ciszej z kwaśnym wyrazem twarzy.
- Po pierwsze nie klnij, po drugie nie krzycz. - nakazałam unosząc palec jak mój tata gdy dostawałam niższą ocenę niż 'B' w szkole. Harry roześmiał się sztucznie i posłał mi żałosne spojrzenie po czym złapał się za włosy. Uroki upijania się. Dobrze mu tak.
- Będę kląć kurwa bo lubię, a ty nie próbuj mi rozkazywać. - bełkocze i masuje skronie. Nie dziwi mnie jego stan. Mogłam się spodziewać, że prędzej czy później nachla się i będzie się przystawiać. Nie dotknie mnie w żaden sposób. Po moim trupie. - Czy my... - zaczął zdanie, ale nie skończył. Wydawał się być lekko zaniepokojony. Gryzło mnie by wydusić słowa z jego gardła.
- Pieprzyliśmy się? - zapytał wprost, a mnie przybiło do muru. On chyba oszalał! Oburzona uderzyłam w jego tors poduszką.
- Czy ty się dobrze czujesz? Nie! Nic nie mów! Mam cię dosyć. Daj mi spokój! - krzyczałam cała w nerwach. - Jak śmiesz mnie o coś takiego pytać? Nie myśl, że będę jedną z twoich naiwnych panienek do zabawy. Wolałabym umrzeć niż robić cokolwiek dla ciebie!
- Zamknij się! Zapytałem tylko czy my upra...
- Nie kończ. - syczę. Sama myśl o tym, że my... Ohyda!
- Nie pochlebiaj sobie, Sierro. - jego słowa zbiły mnie z tropu. Jego seksowny, ochrypły głos zbił mnie z tropu. Uniosłam brew, czekając na jego słowa, które były niczym jad. Schował dłonie w kieszeniach i wyprostował się. Niestety Harry jest wysoki i zawsze gdy na mnie krzyczy, czuję się jak mała myszka. Tylko nie teraz. - To ty nie myśl, że będziesz dla mnie kimś więcej niż wnerwiającą, wścibską lalunią. Nie gustuję w takich jak ty. - mimo że nie interesowało mnie jego zdanie na mój temat, to poczułam się urażona. Porzuciłam w zapomnienie jego złośliwy komentarz.
Udając, że nie przejęłam się jego niemiłymi słowami, roześmiałam się i zakryłam twarz dłońmi. Był to szczery śmiech.
- Jesteś nienormalny człowieku! - chłopak śmieszył mnie. Wszystko mnie śmieszyło w tym pogmatwanym życiu. Gdzie jest ukryta kamera? Jesteśmy w jakimś głupim programie gdzie biedni ludzie są wkręcani, a zaraz przez te drzwi wyskoczy facet prowadzący show i krzyknie: Zostałaś wkręcona!



*Ida

Ludzie z SSO skaczą wokół mnie i ciągle chcą coś wiedzieć. Jedni mnie gnębią, drudzy wielbią. Już sama nie wiem, co gorsze. Od razu wzięłam się za treningi na dobrze znanej siłowni. Trener przywitał mnie z uśmiechem, co nieco mnie zdziwiło, bo zazwyczaj był do wszystkich chłodno nastawiony. Biegłam sobie spokojnie na bieżni, kiedy podszedł do mnie Louis. Uniosłam brwi.
- Hej, kumpelo. - przywitał się i wszedł na drugą bieżnię.
- Hej, kumplu.
- Poćwiczymy razem? - uśmiechnął się. Zmarszczyłam czoło. Nigdy wcześniej tego nie proponował.
- Hmm. Spoko. - właściwie czemu nie? Wzruszyłam lekko ramionami. Przypomniałam sobie pocałunek z Mickiem i świat na chwilę dla mnie stanął. W jednej chwili biegłam na bieżni, w następnej leżałam na podłodze, z obolałą nogą.
 Zamrugałam oczami. Louis pochylał się nade mną. Zmarszczyłam brwi i uniosłam się na łokciu.
- W porządku Ida? - zapytał, zatroskany. Wzruszyłam ramionami. Noga pulsowała nieprzyjemnie.
- Chyba nie. - dotknęłam palcem nogi i syknęłam. - boli mnie noga.
- Pójdziemy do Merdith, zbada cie. - podał mi rękę, żeby pomoc wstać. Złapałam ją, ale gdy spróbowałam stanąć, krzyknęłam i upadłabym, gdyby chłopak mnie nie złapał.
- Chyba trochę mocno mnie boli.- westchnęłam.
- Wracasz z super niebezpiecznej misji i nic ci nie jest. Wracasz i łamiesz nogę na bieżni?
- Dzięki. - Lou mimo moich protestów wziął mnie na ręce i zaniósł do Merdith. Pielęgniarka obejrzała moją nogę i pokręciła głową.
- No tak. Złamana. trzeba będzie założyć gips.
Jęknęłam. Świetnie, teraz na kilka miesięcy będę bezużyteczna. Nie mamy tu miejsca, gdzie leżeliby chorzy, wiec Merdith stwierdziła, ze trzeba będzie mnie zawieźć do szpitala.  Kazała Louisowi mnie tam dostarczyć.
Siedziałam na tylnym siedzeniu, z nogą położoną na fotelach. Nie czułam niemal bólu, tylko nieprzyjemne pulsowanie. Louis wciąż zerkał na mnie w lusterku.
- Możesz przestać? Patrz na drogę - warknęłam. Wzruszył ramionami.
- Mogę cię tu wysadzić i sama zajdziesz, co ty na to?
- Świetnie. - mruknęłam i wbiłam wzrok w świat za oknem. Deszcz uderzał w karoserię, nie słyszałam własnych myśli.
 Zostawiłam Micka w mieszkaniu, Louis patrzy na mnie swoimi niebieskimi oczami. Nie mogę się skupić. Mick. Louis. Co się ze mną dzieje? Maszyna do zabijania zamienia się w budyń z uczuć? Potarłam dłonią czoło. Zaczęłam dopiero dorastać? Zakochałam się? Jak to możliwe? Oddycham powoli przez nos, udając, że nic mi nie jest. Noga spuchnęła i zrobiła się fioletowa, jest mi w nią zimno, bo nie miałam sposobności się ubrać. Oparłam się czołem o szybę. Szkoda, że cały świat nie jest teraz w czarno białych kolorach.
 Jak mam wyjaśnić wszystko Mickowi? Co powiem Louisowi? Każdy z nich czegoś ode mnie oczekuje, a ja nie wiem co robić. Pierwszy raz w życiu znajduję coś, w czym jestem kiepska. Nie znam się na uczuciach. Nie jestem zdolna do miłości. Po policzku spłynęła pojedyncza łza. Nie wiem skąd się wzięła, nie spodziewałam się, że w ogólne posiadam zdolność do płaczu. Ale... niebo płacze, to ja też mogę.




Hej, hej. Koniec 9 rozdziału. Ale się zadziało! Czytajcie, komentujcie, polecajcie znajomym :** pozdrowionka i do następnego :D ~ Obli

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz