niedziela, 29 marca 2015

Chapter 5


*Ida

 Dziewczyna nieźle mnie poturbowała, była niemal nietknięta, a ja nie popisałam się niczym specjalnym. Prychnęłam ze złością, gdy po raz kolejny wylądowałam wśród ciężkich hantli. Z wargi ciekła mi strużka krwi, czułam rozdarcie na policzku i mnóstwo sińców na ciele.
- Może już wystarczy? - zasugerował ktoś z tłumu. Dziewczyna spojrzała na niego z furią.
- Vicky Bloom. Znam ją. Pamiętam. Obiła mi kiedyś samochód.Czas za to zapłacić, dziwko. - skierowała się do mnie. Nie pamiętam, żebym kiedyś obiła jej auto, ale możliwe, że gdzieś na świecie żyje jakaś dziewczyna podobna do mnie. Wstałam. Bolało mnie absolutnie wszystko. Natarła na mnie. W ostatnim momencie odsunęłam się, a ona wpadła w stos ciężarów. Wkurzyła się. To była moja jedyna przewaga. Ona była rozdrażniona i nie mogła się skupić.
- Może i jesteś silna, ale brak ci koordynacji ruchów. - pouczyłam, gdy znów chybiła. Coraz więcej gapiów się schodziło. Dziewczyna warknęła coś niezrozumiałego i rzuciła się na mnie. Złapała mnie w pasie rzuciła na podłogę. Przygniotła mnie kolanem i okładała pięściami. Starałam się przypomnieć, czego uczył mnie nauczyciel wschodnich sztuk walki. Uwielbiałam te zajęcia, uczęszczałam na nie od 4 roku życia, kiedy jeszcze rodzice żyli. Uspokoiłam ciało u umysł, po czym złapałam jej pięść w locie i wykręciłam rękę tak, że musiała się zgiąć, wywinęłam się sprawnie, po czym naparłam całym ciałem i obróciłam się tak, że teraz to ja przygniatałam ją do ziemi.
- I co teraz powiesz, pieprzona  kupo mięśni? - uśmiechnęłam się do niej. Wstałam, otrzepałam tyłek z niewidocznego kurzu i podałam jej rękę by mogła wstać. Złapała mnie za nią i z całej siły pociągnęła, jednocześnie próbując zgnieść mi wszystkie kości w dłoni. Lekko poddałam się jej sile, przeskoczyłam nad nią i wylądowałam na ugiętych nogach, przeskakując nad nią i wykrzywiając jej rękę. Ryknęła z bólu i puściła mnie. Wstałam, ale już nie pomagałam jej wstać.
- Musisz się jeszcze dużo nauczyć. -powiedziałam, starając się przywołać miły uśmiech. Odwróciłam się w stronę ludzi. - Cześć. Jestem Vicky Bloom. - po czym odeszłam do szatni, by zmyć z siebie krew i pot.

Harry*

Zapukałem do drzwi Sary.Po tym jak usłyszałem ciche proszę, wszedłem.Leżała na łóżku i cykała na telefonie.Usiadłem blisko niej.Brunetka schowała szybko telefon i włożyła do torebki.Przyłozyłem usta do jej ramienia i lekko muskałem jej skórę.
- Chcę cię zabrać na kolację dziś wieczorem. - oznajmiłem, a ona nic nie odpowiedziała.Nawet głupiego ''fajnie''.
- Musimy dzisiaj? - jęknęła tak jakbym to było coś okropnego.
- Chcę spędzać z tobą dużo czasu, to normalne. - wytłumaczyłem zdziwiony jej reakcją.
- No, tak. - mruknęła i położyła głowę na poduszce. - Ale dziś nie mogę. - dodała nie patrząc na mnie.Przewróciłem oczami i wkurzyłem się.Wstałem i wyszedłem trzaskając drzwiami.
Poszedłem stronę kwatery Liama.
- Dzisiaj nie bo mam okres, nie dziś bo jestem zmęczona, kiedy indziej, boli mnie głowa... - przedrzeźniałem Sarę.Ta kobieta mnie doprowadzi niedługo do szału.Jestem facetem, który potrzebuje trochę przyjemności, a ona mnie ciągle ignoruje i wymyśla cienkie wymówki.Od jakiegoś czasu stała się dziwna.Nie reaguje tak jak kiedyś na mój dotyk, a jej usta nie są już tak słodkie.Czy dziewczyny w tym wieku tak mają? Oby jej to przeszło.
Bez pukania wtargnąłem do kwatery przyjaciela.Siedział i jak zwykle z resztą robił coś przy komputerze.
- Stary...co ty tyle na tym ustrojstwie siedzisz...ostre pornole? - zapytałem z uśmieszkiem, a on pokazał bym się puknął w głowę.
- Szukam czegoś więcej na temat tej Sierry. - odparł i oparł się o duże o oparcie krzesła.
- I co? Znalazłeś coś? - chłopak złożył palce w piramidkę jak jakiś profesorek.
- Twoja ''ofiara'' - zaznaczył w cudzysłowie. - Przeprowadziła się do Altazara. - uniosłem brwi.Czyżby chciała mi uciec? Błagam, ten aniołek nie wie kim jestem.
- Ej, to ten sam penthouse gdzie mieszka Ida. - zauważyłem, a Liam skinął głową. - Za dziesięć minut bądź na dole w garażu.Wstał zdezorientowany jakby nie wiedział o co mi chodzi. - Zgodziłeś mi się pomóc, tak?
- No, ale już teraz chcesz to zrobić?
- Nie, za dwa lata. - przewróciłem oczami, a chłopak znowu usiadł. - Dziesięć minut. - wskazałem go palcem i opuściłem jego kwaterę.Omijając pokój mojej dziewczyny wróciłem do siebie.Pozbyłem się koszuli i spodni.Rzuciłem je do kosza na pranie.Sięgnąłem do szafy po biały T-Shirt, czarne rurki i białe conversy.Wyciągnąłem z szafki nocnej paczkę papierosów, włożyłem jednego do ust i zapaliłem zapalniczką.Zaciągnąłem się, zamknąłem oczy i powoli wypuściłem dym z płuc.To tak odpręża.Zabrałem swoją broń i schowałem ją do tylnej, głębokiej kieszeni.
Szedłem po schodach do mojego garażu.Robiło się coraz chłodniej, ale tak to bywa w podziemiach.
Stanąłem obok swojego Audi i oparłem się o maskę.Czekając na Payna bawiłem się dymem robiąc kółka i inne triki.
- Jestem. - przybiegł.Wsiedliśmy do samochodu.
Jechałem dosyć szybko.Obraz  Londynu znikał sekundę po sekundzie.
- Powiedz jeszcze raz, proszę.Po co to robisz? - zapytał spokojnie patrząc za szybę.Zacisnąłem dłonie na kierownicy. - Ta dziewczyna niczym nie zawiniła. - bąknął.
- Ale jej ojciec tak. - syknąłem. - Ona jest z jego krwi...jest pewnie taka jak on. - powiedziałem i zamilknąłem.Chłopak też się już nie odzywał.
Zaparkowałem wóz między dwoma budynkami w ciemnym i pustym miejscu.Czekaliśmy aż dziewczyna wyjdzie z penthouse.Problem w tym, że nie wiemy kiedy wyjdzie albo czy w ogóle dziś wyjdzie.

***

Przez około dwie godziny siedzieliśmy w samochodzie czekając na cud.Liam wypatrywał dziewczynę, a ja wyobrażałem sobie jej reakcję gdy powiem że  Thomas Carlin to złodziej i oszust.Wygarnę jak bardzo jej i Thomasa nienawidzę, powiem wszystko co mogłoby ją urazić.Ja cierpiałem gdy wszyscy wytykali mnie placami jako syna przestępcy.Niech teraz ona poczuje ten sam ból co ja.
- Harry. - drgnął mnie przyjaciel i wskazał palcem na jakąś osobę.To była ona.Taka sama jaka ja zapamiętałem.Na mojej twarzy ukazał się diabelski uśmiech.

Sierra*

Wyszłam z mieszkania do sklepu po wodę.Przebiegłam przez jezdnię i weszłam do sklepu.Kupiłam zwykłą, zimną wodę i opuściłam sklep.Od razu napiłam się.Byłam tak okropnie spragniona.Gorące lato daje swoje znaki.Wracałam ulicą gdy usłyszałam jakieś jęki.Spojrzałam do boku i podeszłam.Zauważyłam kogoś zwijającego się z bólu.Był to chłopak.Trzymał się za brzuch i stękał głośno.
- Przepraszam... - podeszłam bliżej. - Wszystko w porzą... - ktoś z tyłu złapał mnie za brzuch, a drugą zakrył moje usta.Upuściłam wodę.Zostałam ciągnięta w stronę sportowego auta.Robiłam wszystko co było możliwe by uwolnić się z mocnego uścisku.Nie potrafiłam nabrać powietrza samym nosem, a z oczu płynął potok łez.Zapierałam się nogami, ale to nic nie dawało.Bez problemu wpakowali mnie do samochodu i  z psikiem odjechali.Chłopak, któremu chciałam pomóc zakleił moje usta i nadgarstki taśmą.Nie chciałam się poddawać.Położyłam się na plecy i mocno kopnęłam go w twarz.
- Kurwa... - jęknął głośno, a za raz na jego dłoniach pojawiła się czerwona ciesz.Nagle samochód gwałtownie się zatrzymał, a ja spadłam z siedzeń.Drzwi się otworzyły, a nade mną pojawił się chłopak w kręconych włosach.Poczułam jedynie ukłucie w ramieniu, a potem film się urwał.

***

Jesteś największą niezdarą świata.Zawsze będziesz piątym kołem u wozu, rozumiesz? Nie jesteś mi do niczego potrzebna! Co raz bardziej żałuję, że jestem twoją matką.Nienawidzę cię! Nie zasłużyłaś na to byś była kochana...nie zasłużyłaś na jakąkolwiek miłość! 
- Jak możesz? Pytałam zapłakana, ale moja rodzicielka nic sobie z tego nie robiła.Była zadowolona z tego, że cierpię.

Gwałtownie otworzyłam oczy i podniosłam się.Otarłam spocone czoło i odetchnęłam z ulgą wiedząc, że to tylko zły sen.Jednak gdy zorientowałam się, że jestem w nieznanym mi miejscu, wszystko co się wczoraj stało wróciło.Serce zaczęło szybciej bić.Waliło tak mocno, że słyszałam je nawet we własnych myślach.Zrzuciłam kołdrę ze swoich nóg i podeszłam do dużego okna.Ujrzałam tylko wielki las i ogromną, przyozdabianą bramę.
- Gdzie ja jestem? - mruknęłam wystraszona i nabrałam jak najwięcej powietrza.


- W swoim koszmarze maleńka. - usłyszałam czyiś głos za sobą.Przełknęłam głośno ślinę.Po chwili z cienia wyszedł chłopak.Ten sam, który prowadził samochód.Po moim ciele przeszedł dreszcz.Jego groźny wzrok odbierał mi mowy.W jego oczach wdziałam tylko chaos.Gdyby potrafił to zabiłby mnie wzrokiem.
- Kim jesteś? - mój głos załamywał się.Chłopak wyszedł z cienia i ukazał się w całości.Był wysoki, dobrze zbudowany i okropnie przystojny.Jego ramiona przyozdabiało wiele tatuaży przez co wydawał się jeszcze groźniejszy.Na jego idealnej twarzy urósł cwaniacki uśmieszek.
Zmniejszył między nami odległość.Oddalałam się z każdym jego krokiem.Gdy poczułam, że moje dłonie dotykają zimnej ściany to serce podeszło mi do gardła.Mnie i chłopaka dzieliło kilka kroków.
- Jestem głównym bohaterem tego koszmaru. - powiedział niskim, ochrypłym głosem przez co kolana miękły.


Harry*

Widziałem jak jej ciało drży.Bała się mnie w każdy możliwy sposób, a mnie to bawiło.Jeszcze bardziej między nami zmniejszyłem odległość.Dotknąłem jej zimnego policzka.Poczułam zimny dreszcz.Patrzyła na mnie jakbym był jakimś seryjnym mordercą.Teraz jestem tylko porywaczem, a między tym jest różnica.
Skupiłem się na jej kasztanowych oczach, które były przepełnione strachem.
- Masz być grzeczna. - szepnąłem do jej włosów, które ładnie pachniały tak na marginesie. - Wrócę tu wieczorem. - dodałem i odszedłem do drzwi, ale w ostatniej sekundzie zatrzymałem się i spojrzałem na wystraszoną dziewicę.Skąd wiem, że jest dziewicą? Od wielu lat mam bliską styczność z kobietami i takie rzeczy się wie, ale mniejsza z tym.
- Nie próbuj uciekać. - wskazałem na nią palcem i mrugnąłem.Zamknąłem drzwi i wstukałem kod.Szeroko się wyszczerzyłem i zmierzyłem do szatni treningowej.

***

Ściągnąłem koszulkę, ubrałem czarny T-Shirt i dresy.Napiłem się wody i usiadłem na ławce.Obok mnie siedział Liam z plastrem na nosie.
- Stary, zgadnij co dziś chcę zrobić... - zaczął Zayn do Nialla.Byłem ciekawy co chce powiedzieć.W końcu nie wiadomo co Malik ma w tej głowie. - Luke Warrner dostanie dziś wpierdol za to, że ostatnimi czasy pyskował. - odparł zadowolony.
- Chcesz bić się z tym ulizanym elegancikiem? - zapytał zdziwiony Tomlinson i założył swój niebieski podkoszulek.Mulat tylko skinął głową i wziął łyka wody.
- Denerwuje mnie ta gadzina. - mruknął siadając.
- I ten jego włoski akcencik. - powiedział piskliwym głosem blondyn. - A tak z innej beczki to Liam... od kogo dostałeś w nos? - wymieniłem z przyjacielem spojrzenie.
- Dostał drzwiami. - wytłumaczyłem szybko. - Idziemy? - podszedłem do drzwi szatni pytając ich.

- Dajesz Malik! Wiem, że możesz więcej! - krzyczał trener, a ja podnosiłem dwudziesty raz sztangę.Pot lał się z mojego czoła, a mięśnie napinały.Przez cały czas myślałem o Miss Perfekcji, a mianowicie o naszej Sierrocie.Zapewne zalewa się łzami ze strachu i modli się o pomoc.Na samą myśl o tym, że cierpi robiło się śmiesznie.
- Przesadziłeś Harry. - wysapał Liam siadając na ławce.Odłożył ciężarki i otarł pot z twarzy.Zaprzestałem swój trening i również usiadłem naprzeciwko niego.
- Nie rozumiem. - oznajmiłem, a on spojrzał na mnie unosząc brwi.Odchrząknął i spojrzał w bok.
- Okey, przywaliła mi cholernie mocno, ale żeby ją usypiać z igły?!
Co on tak się o nią troszczy? Zasłużyła.
- Zakochałeś się w niej? - zapytałem na co on momentalnie spojrzał w moją stronę.
- Wal się...to nie ja...
- Chłopcy ćwiczyć, ja wychodzę. - rozkazał trener i odszedł.

Postanowiłem skończyć temat Carlin bo robiło się niebezpiecznie.Jeszcze ktoś usłyszy i rozgada.W tej agencji są takie chamy, które potrafią cię zniszczyć i na tym zyskać.

- Luke! - krzyknął Zayn.Odwróciłem się za siebie.Mulat podszedł do chłopaka. - Mamy do pogadania. - warknął zbliżając się do niego.Wstałem i zbliżyłem się by pooglądać jak będą się zabijać.Tak owszem jest moim przyjacielem, ale to jego wybór, a poza tym Zayn nie jest babą.


Luke uśmiechnął się i wydał z  siebie cichy dźwięk śmiechu.Klaskał wolno w dłonie wstając.
- Niby o czym? - zapytał całkiem spokojnie. - Sorry chłopie...nie jestem specjalistą od chorób psychicznych. - wzruszył ramionami, a jego równie głupi koledzy zarechotali.Klatka piersiowa Malika napięła się, a dłonie uformowały w pięść.Bez dłuższego namysłu zrobił zamach prosto w brzuch szatyna.Ten syknął i zgiął się w pół.Posłał Malik'owi wrogie spojrzenie i wyprostował się.Spuścił wzrok na swoje stopy i znów prychnął. - Trochę głupio wyszło. - zrobił pauzę i powoli się odwrócił po czym Zayn dostał w twarz. -  Bo będę musiał nauczyć cię manier. - wtedy wszystko się zaczęło.Poszli w pięści.To dobra metoda na wyładowanie emocji.Miło jest czasem przywalić komuś i nie być za to karanym.Tutaj jest to normalne.


Ida*

Kolejne dni mijają mniej więcej tak samo. Wstaję. Jem. Ćwiczę. Jem. Ćwiczę. Jem. Idę spać. I tak w kółko. Dzisiaj było podobnie. Zaczynam się niecierpliwić. W SSO życie było bardziej dynamiczne. Dowiedziałam się, że dziewczyna z siłowni ma na imię Clary. Jestem teraz jej wrogiem numer 1. Kiedy sie mijamy warczy na mnie i przeklina, zazwyczaj ja ignoruję, albo odpowiadam równie głupim tekstem.



Dzisiaj, gdy siedziałam w stołówce z Mickiem wyglądała  na jeszcze bardziej rozeźloną niż zwykle. Obrażała mnie na tyle głośno, by słyszał każdy. Udawałam, że nie słyszę. Mimo wszystko nie dało się ignorować ponad trzydziestu par oczu skierowanych na mnie.
- O co chodzi? - spytałam wreszcie Micka. Wzruszył ramionami.
- Nie wiesz? Będziesz mieć zadanie. Słyszałem od ludzi. Plotki szybko się roznoszą. Spojrzałam w stronę Blondi i jej chłopaka, z którymi już rozmawiałam parę razy. Uniosła kciuki w górę i uśmiechnęła się. Nie odwzajemniłam. Mick stwierdził, że to wielkie szczęście dla mnie. Nieczęsto się zdarza, żeby nowa osoba miała zadanie.
- Nowa? - zdziwiłam się. - siedzę tu ponad trzy tygodnie. - zauważyłam. Mick znów wzruszył ramionami.
- Masz się zgłosić do Tetris. Powie ci o co chodzi. - wstał, odniósł talerz i wyszedł. Dokończyłam posiłek i ruszyłam na poszukiwania Tetris. Znalazłam ją w siłowni. Zeszła z rowerka do ćwiczeń i podeszła do mnie.
- Mamy do pogadania. - powiedziała i wyszła do szatni. Poszłam na nią. - Czeka cię misja. - rzuciła, rozbierając się i wchodząc pod prysznic. - No, jeżeli można to tak nazwać. Widać, że nie jesteś nowa w tych sprawach, więc myślę, że to dobry moment, by cię sprawdzić.
Milczałam, więc kontynuowała.
- Nic wielkiego. Potrafisz kraść, prawda? Robiłaś to w pokoju symulacyjnym i szło ci perfekcyjnie. Uważamy, że jesteś gotowa. - nie powiedziała kto to jest "my", ale domyśliłam się, że chodzi o Szefa.
Blondi wytłumaczyła mi, że Szef, jest postacią potężniejszą niż bóg. Widzi wszystko, wie wszystko. Nikt nie zna jego imienia, nikt nie wie jak wygląda, ani gdzie znajduje się w danym momencie. Oprócz Tetris. Ona jest jego prawą i lewą ręką. Jego oczami i uszami. Bez niej On by nie istniał i bez niego ona by nie istniała. Najdziwniejsze jest jednak to, że Tetris mnie wybrała. A skoro ona to zrobiła, znaczy, że zrobił to Szef, a tak nigdy się nie dzieje. Wszyscy traktują mnie jak kogoś wyjątkowego, ale raczej w złym znaczeniu. Według nich wiem, kim jest Szef, znam go, ale nie chcę im powiedzieć. To nieprawda. Nie mam pojęcia co to za gość. Tetris tłumaczy mi, na czym ma polegać włam. Nic wielkiego. Mam ukraść pieniądze z sejfu najbogatszego człowieka w mieście. Bułka z masłem. Dali mi odpowiednie narzędzia i gadżety, a ja po raz pierwszy odkąd tu jestem zadzwoniłam do McMurfy'ego, żeby poinformować o mojej pierwszej misji.
- No nareszcie. Już myślałem, że nigdy się nie odezwiesz. Coś nowego?
- Ta. Mam się włamać do tego bogatego gościa, co ma to lotnisko. Nic wielkiego. Dam sobie radę.
- Oczywiście. Ćwiczysz dużo? Mam nadzieję, że jesteś grzeczna. - niemal słyszałam jak się uśmiecha.
- Ta. Należę teraz do Gangu Scorp. Oczywiście, że jestem grzeczna. - mruknęłam sarkastycznie. - Dobra, bo zaraz ogarną, że rozmawiam z tobą. Na razie, pozdrów chłopaków.
Rozłączyłam się. Usiadłam na łóżku i zastanawiałam, jak będzie wyglądać moja pierwsza kradzież, bez pomocy McMurfy'ego.


No więc jest rozdział. Nadal staramy się ogarnąć wszystko, bo mój komputer odmawia współpracy, więc rzadko mogę pisać. Mamy nadzieję, że wam się spodoba, napiszcie opinie w komentarzach, polećcie komuś tego bloga, może się spodoba ;)) Dziękujemy ! ~ Hermi

czwartek, 5 marca 2015

Chapter 4





Sierra*

Dziewczyna, którą umazałam od jogurtu wydawała się być spoko.Nie wrzeszczała i nie płakała z powodu tego, że ubrudziła sobie bluzeczkę od Armadi'ego.Jak jakaś diva.
- Dzięki za ciuchy.Oddam jak wrócę. - powiedziała szybko.  - Cześć. - pożegnała się.
- Pa. - machnęłam ręką.Ciekawe gdzie się tak spieszyła i dlaczego zabrała moje ubrania? Nie wygląda na biedną.W końcu mieszka w najlepszym penthus'ie w Londynie.Nie wierzę, że chodzi w tym samym.Zabrałam telefon z blatu i wybiegłam z mieszkania trzaskając drzwiami.Nie czekałam na windę.Zbiegłam na dół po trzy schodki.Na szczęście ludzie teraz wolą jeździć windą niż męczyć się wspinając się po schodach.Wybiegłam zza rogu prawie potrącając pokojówkę z górą ręczników.
- Przepraszam! - krzyknęłam i biegłam dalej.Zauważyłam Vicky.Wsiadała do sportowego auta.Popatrzyłam na dwa boki.Gwizdnęłam na palcach.Taksówka podjechała do mnie.Wpakowałam się na tylne siedzenie.
- Dzień dobry. - przywitał się mężczyzna około pięćdziesiątki.
- Witam.Proszę aby jechał Pan za tym samochodem. - wskazałam palcem na samochód Victorii.
- Super. Jeszcze nigdy nie bawiłem się w "Za tym samochodem, szybko!"

Sama nie wiem co mnie podkusiło by za nią jechać.Jestem zbyt ciekawska.Tylko co ja jej powiem? Że nudzi mi się i postanowiłam ją śledzić? Myśl Sierra, myśl.Przeczytałaś tyle książek! Musisz mieć olej w głowie! Stukałam paznokciem o szybę.Co robić?
- Nad czym tak panienka rozmyśla? - wyrwał mnie z zamyślenia kierowca.Całkiem zapomniałam, że tu jest.
- Em..o błahostkach.Mało ważne. - kiwnął głową.
- Czasem mało ważne błahostki zajmują za dużo miejsca w naszej głowie. - powiedział.Zmarszczyłam czoło.O co mu chodzi?
- Ma Pan rację, ale niestety takie życie.Wszyscy zostaliśmy tak samo zaprogramowani.
- Zaprogramowani? - zarechotał i odchrząknął. - Ta dzisiejsza młodzież...
- O! Niech Pan tutaj się zatrzyma! - taksówkarz zjechał na pobocze trochę bliżej niż Vicky.Wysiadłam z pojazdu i podeszłam do otwartego okna kierowcy.
- Dziękuję. Proszę tutaj poczekać.
Kryłam się za stertą krzaków.Patrzyłam na dziewczynę.Nie zauważyła mnie.Była blisko jakiegoś starego magazynu.Prawdopodobnie był opuszczony od lat.Rozejrzała się dookoła.Lekko kucnęłam.Po co tu przyjechała? Weszła do magazynu.Mimo, że byłam dalej od budynku to i tak słyszałam jak okropnie skrzypią metalowe drzwi.Moje nogi same zaczęły iść.

Popchnęłam powoli brudne od kurzu drzwi.W środku było ciemno.Tylko jasny promień słońca przechodził przez pomieszczenie.Zrobiłam dwa małe kroki.W powietrzu unosił się zapach starości.Pewnie nikt tu długo nie sprzątał.
- Co...ty...tu...robisz?! - usłyszałam głos gdzieś przed sobą.To była Victoria.Lekko drgnęłam na jej surowy ton.
- Vicky? - uśmiechnęłam się. - No hej! Miło cię eeę...znowu widzieć. - Sierra postaraj się.Mówiła mi podświadomość.
- Dlaczego tu przyjechałaś za mną?! - warknęła z nutką paniki.Brunetka wyszła z cienia.Była zaskoczona, ale nie pozytywnie.
- Em ja, ja...ja zapomniałam ci powiedzieć, że te leginsy się prują na tyłku...i... - strach powodował, że język mi się plątał.No, ale plus za moja pamięć bo faktycznie te leginsy się niszczą.Uderzyła się w czoło kilka razy.To pewnie przez moją głupotę i idiotyzm.
- Dlatego tu przyjechałaś?! Specjalnie z powodu głupich leginsów! - starała się być groźna, ale nie wrzeszczała.Tak jakby bała się, że ktoś nas usłyszy.
- No... no, wiesz.W końcu zrobi się wielka dziura i będzie niezły ubaw i siara. - zachichotałam, ale po sekundzie spoważniałam.
- Idź stąd. - wskazała na drzwi.
- Dobrze już się robi, ale ma jedno pytanie...Co TY tu robisz? - zaczęła patrzeć po kątach byle uniknąć mojego wzroku.
- Jeżeli stąd pójdziesz i nikomu nic nie powiesz to dowiesz się tego jutro. - wybełkotała szybko i zaczęła mnie pchać ku drzwiom.
- Ale!
- Jutro pogadamy i idź.Nie! Uciekaj! Masz uciekać i nie patrzeć za siebie.Rozumiesz? Inaczej nie odzyskasz tej kurteczki.
- To moja ulubiona! - oburzyłam się.Co za laska.Pożycza moje ubrania, czai się w jakimś przedwojennym magazynie i wywala mnie.Zamknęła za sobą drzwi. Nie miałam zamiaru jej podskakiwać.Chwilę temu zrobiłam z siebie wystarczającą idiotkę. - Boże...widzisz i nie grzmisz. - mruknęłam.

***

Wróciłam do taxówki. Był piękny wieczór.
- Proszę jechać, przejdę się. - powiedziałam do kierowcy. Zapłaciłam i odjechał.
Wracałam do miasta drogą, która prowadziła przez niewielki lasek.Od czasu do czasu biegłam, ale tylko trochę.Buty zaczęły mnie odzierać i było to okropne uczucie.Pogoda zaczęła się psuć.Niebo przybierało szaro-granatowego koloru, a powietrze stawało się ciężkie.Czyżby przyszedł czas na burzę? Błagam, oby to był tylko żart.Dlaczego tu nie ma przystanków?! Poczułam na swoim nosie kropelkę wody.Przyspieszyłam kroku.Jak daleko jeszcze?! Kierowałam się znakami drogowymi.Znów poczułam coś mokrego na włosach, nosie, ramionach.Po chwili zagrzmiało.Moja szczęka zaczęła drżeć.
- O błagam, w takiej chwili?! - krzyknęłam do nieba.Kiedy cię potrzeba to zawsze cię nie ma.Nie zastanawiałam się z byt długo.Zdjęłam trampki i skarpetki.Zaczęłam biec po gładkim asfalcie by wyprzedzić burzę.

Nagle zaczęło bardzo padać.Przyspieszyłam gdy usłyszałam grzmot.Wiem, tylko kretyn biega podczas burzy w lesie, ale ja to ja.Po krótkim czasie byłam cała mokra.Od czubka głowy aż do stóp.
Burza stawała się coraz większa, a padać nie przestawało.

*Ida

 Starałam się nie myśleć w tej chwili o Sierrze. Działa mi na nerwy. Jest strasznie wścibska. Rozejrzałam się. Powinni już być. Drzwi otworzyły się i weszło kilka osób.
- A jednak jesteś. - stwierdziła Tetris ze zdziwieniem.
- Już myśleliśmy, że stchórzysz. - męski głos. Facet był wyższy ode mnie i starszy. Wyglądał nieźle. Skóra opinała jego niczym nieosłonięte mięśnie.
- Ta, jestem. - mruknęłam.
- Może się przedstawisz? - zaproponowała Tetris.
- Vicky Bloom. - powiedziałam bez zająknięcia.
- Jak słodziutko. - stwierdził osiłek. Mruknęłam przekleństwo pod jego adresem, nie usłyszał.
- Dobra Vicky. Słodziutka dziewczyneczka z ciebie. - Tetris podeszła i odgarnęła mi kosmyk włosów za ucho. No nie gadajcie, że jest homo.
- Nie.
- I jaka zadziorna. Kim jest dla ciebie ta ślicznotka? Sierra Carlin?
- Skąd wiesz jak się nazywa? - wkurzyłam się.
- Wiem o wiele więcej niż myślisz. - przejechała paznokciem po moim policzku. Odtrąciłam jej rękę.
- Nic mnie z nią nie łączy. - warknęłam. Tetris przyjrzała mi się.
- Bierzemy cię, Bloom. - powiedziała po prostu. Uniosłam brwi.
- Już? A test?
- Nie potrzebujesz testu, dobrze o tym wiesz. - machnęła ręką na osiłka i zwróciła się do wyjścia. - Chodź.
 Poszłam  za nią, pełna złych przeczuć.

Harry*

Siedziałem przy swoim biurku, czytając różne nowe wiadomości ze świata na laptopie.Od czasu do czasu zerknąłem na słodkie zdjęcie w ramce.Byłem na nim ja i Sarah.Tacy szczęśliwi.Uniosłem kącik ust do góry.Zerknąłem na drugą fotografię.Na tym również byłam, ale tym razem z tatą. Bardzo go kochałem.Był jedną z nie wielu osób, które mnie rozumieją i potrafią pocieszyć.No, a teraz... musi siedzieć przez tego kutasa! Zdenerwowałem się mocno na samą myśl o tym zakłamanym chamie.Obiecuję, że już niedługo się zemszczę.Nawet już wiem jak.Zamknąłem laptopa.Przeczesałem włosy palcami.Zebrałem się do wyjścia.Ruszyłem do kwatery Liama, która znajdowała się na tym samym piętrze.Zapukałem kilka razy i po usłyszeniu ''proszę'' wszedłem.Nie zdziwił się na mój widok.Często razem pracujemy.
- Cześć. - oparłem się o jego biurko. - Wiem, że możesz mi pomóc. - uniósł brwi.
- Jasne, a o co chodzi? - złożył ręce i przeniósł swój wzrok z monitora na mnie.
- Pamiętasz niejaką małą miss Sierrę Carlin? - zapytałem prosto z mostu  bez owijania w bawełnę.Nie mam przed nim tajemnic.Jest moim przyjacielem.
- No tak, urocza panna.- odparł lekko potrząsając głową.
- Hm. - mruknąłem. - Właśnie.Wiesz o niej...coś więcej? - zacząłem chodzić w prawo i lewo, uważnie słuchając chłopaka.Czytał, że jest jedynaczką, uczęszczała do prywatnej szkoły, jej codzienny grafik dnia był zawalony różnymi lekcjami np.gimnastyki, jazdy konnej, pływania czy gry na instrumentach i plus szkoła.Matko boska, jak ona wytrzymuje? Widzę, że Carlin pozwala sobie torturować córeczkę.
- No, a coś o jej rodzicach? - przystanąłem.Coś poklikał myszką i zaczął czytać.
- Em, ojciec Thomas Ryan Carlin, lat 39, wysoko ceniony prawnik...matka...chwila...Daisy Carlin, zmarła w wieku 22 lat.Była na trzecim roku studiów policyjnych.Aktualną partnerką Thomasa jest Mary Carlin.Projektantka mody. - ciekawe czy Sierra wie, że jej matka nie żyje.Miała wtedy tylko 2 latka.No, ale nie po to tu przyszedłem. - Pomogłem ci, a teraz ty gadaj po co ci to wiedzieć.
- Za kłamstwo się płaci, prawda? - kiwnął głową. - Więc, postanowiłem sam wymierzyć Thom'owi odpowiednią karę. - nadal nie rozumiał. - A ty mi w tym pomożesz. - wskazałem go palcem.
- Ja?! Nie! Jeszcze wpakujesz nas w jakieś gówno i wywalą nas. - wstałem i uderzyłem w jego biurko.Różne teczki z papierami i klawiatura aż się zatrzęsły.
- Liam! Jesteś kuźwa moim przyjacielem? Pomóż mi! - trząsł głową na boki. - Tu chodzi o mojego ojca. - mruknąłem.Patrzył na mnie zamyślony.Musiał mi pomóc.
- Cholera Harry... - przewrócił oczami. - No dobra! - lekko się uśmiechnąłem. - Ale gadaj, o co chodzi.
- Już się robi. - wszystko powoli mu wytłumaczyłem.Był zdziwiony moim planem, a nawet zaskoczony.Przez chwilę nawet myślałem, że chce zrezygnować.Jednak Payne to równy gość.
- Harry, a co na to McMurfy? - wzruszyłem obojętnie ramionami.
- McMurfy nic o tym nie musi wiedzieć. - powiedziałem ciszej.
- Jesteś powalony Styles. - bąknął z uśmiechem.
- Też cię lubię Payne. - odparłem.

Sierra*

Spacerowałam po zielonym, dużym parku.W wakacje jest tu najpiękniej.Weszłam do innej części parku.Było tu ciemniej.Ogromne, grube drzewa dawały dużo cienia.Patrzyłam do góry.Rude wiewiórki skakały po gałęziach, które były porośnięte bluszczem.Skręciłam w bok.Obeszłam drzewo dookoła.Położyłam nogę na kamieniu, złapałam się za gałązkę i wspięłam się na drzewo.Usiadłam i opuściłam nogi.Swobodnie wisiały, a ja wyobrażałam sobie jakby to było mieć tu wielki domek na drzewie.Chyba bym tu zamieszkała.Na przeciwko drzew było średniej wielkości jeziorko.Było czyste i przejrzyste.Gdzieniegdzie rozkwitał sobie czerwony tulipan albo róża.
- Jak tu pięknie. - szepnęłam podziwiając matkę naturę.Szkoda, że nie zabrałam aparatu.
Usadowiłam się wygodnie i oparłam o główny pień.Założyłam nogę na nogę i wyciągnęłam książkę z torebki.

Nim się spostrzegłam minęły dwie godziny.Czyli jest już południe.Spakowałam książkę i zeskoczyłam z drzewa.Postanowiłam zjeść coś na mieście.Podeszłam do budki z hot-dogami.Kupiłam jednego i szybko zjadłam.

*Ida

 Zabrali mnie do swojej kwatery. Zaczynam za dużo podejrzewać. Nie są zbyt ostrożni, ufają mi. To raczej nie dobrze. Dostałam mały pokoik. O wiele mniejszy i gorzej urządzony niż ten w SSO. Rzuciłam torbę na łóżko, a raczej pryczę. Nawet mnie nie sprawdzili. Zachowywałam się zupełnie naturalnie, na pewno mnie obserwują. Rozejrzałam się po pokoju, zaniosłam kosmetyczkę do malutkiej łazienki. Usiadłam na łóżku, oparłam się o ścianę i wyciągnęłam batona czekoladowego. Zadzwoniłam do Liama i rozmawiałam z nim, jak ze zwykłym przyjacielem z Londynu. Miał dziwny głos, jakby się czegoś obawiał. Kiedy go o to zapytałam, zapewnił mnie, że wszystko w porządku. Rzucił tylko coś, że Harry kombinuje, ale Harry zawsze kombinuje, więc nie przejęłam się zbytnio. Powiedziałam, żeby na siebie uważał i że wyjechałam na parę dni, więc się nie zobaczymy. Pożegnaliśmy się i drzwi się otworzyły. Zobaczyłam nieznajomego chłopaka. Uśmiechnął się do mnie. Przyglądałam się mu uważnie. Wyglądał nieźle, chyba jest w moim wieku.
- Czego? - wyrzuciłam papierek po batonie na podłogę.
- Tetris cię wzywa. - wstałam i poszłam za nim. Zamknęłam drzwi na klucz. - A tak przy okazji jestem Mick Leyman. - podał mi rękę. Uścisnęłam lekko.
- Vicky Bloom.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał cicho. Spojrzałam na niego z ukosa.
- Niby co?
- Dlaczego zgodziłaś się należeć do gangu Scorp? Wiesz w ogóle na co się piszesz? Tu  nie jest tak jak w filmach, nie jesteś główną bohaterką, która choćby była nienawidzona przez cały Londyn, kilka razy postrzelona to i tak przeżyje. Zdajesz sobie sprawę, jakie to jest niebezpieczne?
- Nie jestem dzieckiem, wiesz? Potrafię sobie poradzić. - Już lubię tego Micka. Nie wiem czemu, po prostu. Wydaje się okay. - Skoro to takie niebezpieczne, to dlaczego TY dołączyłeś do gangu?
  Westchnął cicho. Minęliśmy drzwi, zza których słychać było jakieś narzędzie, może wiertarkę. Nie byłoby to dziwne, gdyby ten głos nie mieszał się ze zduszonym krzykiem i szaleńczym śmiechem. Przeszedł mnie dreszcz. Mick skrzywił się. Widziałam, że mu się tu nie podoba.
- Mój ojciec jest założycielem. - wyjaśnił. Opadły mi ramiona.
- To nie był twój wybór. Nadal masz życie we własnych rękach. Powiedz, że odchodzisz i miej to z głowy. - zatrzymał się i spojrzał na mnie bystro. Tak przy okazji, był całkiem przystojny.
- Myślisz, że to takie łatwe? Wyjdę na ulicę i zaraz złapią mnie członkowie SSO, nim zdążę powiedzieć, że jestem niewinny. Wyciągną ze mnie informacje, używając tych swoich pieprzonych urządzeń, a potem spalą moje ciało, a prochy rozrzucą gdzieś w lesie, mając w dupie to, że jestem, kurwa człowiekiem! Moje życie jest tutaj, Bloom. I nic na to nie mogę poradzić. Urodziłem się taki i taki umrę. - patrzył mi w oczy. Miał rację. Miał cholerną rację i to najbardziej bolało.
- Rozumiem. - szepnęłam. Nagle coś mnie tknęło. - Czekaj... członkowie tego... SSO by cię złapali? Skąd wiedzą, jak wyglądasz?
- Jestem poszukiwany przez policję. Oni chcą być pierwsi. Zawsze chcą być pierwsi. Myślą, że są lepsi od policji. - ruszyliśmy znowu korytarzem.
- Bo tak jest. - mruknęłam.
- Skąd niby to wiesz?
- Obiło mi się o uszy. - wzruszyłam ramionami. Zadzwonił telefon Micka. Odebrał i chwilę z kimś się kłócił. kiedy już obdarzył go wszystkimi znanymi przekleństwami dał sobie spokój i zapytał o co właściwie chodzi. Rozmawiał jeszcze chwilę, już normalnym tonem.
- Mam cię zaprowadzić na siłownię. - mruknął. - Tetris musi wyjechać.
- Co w tym złego? - zdziwiłam się. Spojrzał na mnie, jakby miał mnie już więcej nie zobaczyć.
- Nic.. znaczy. Uważaj na siebie, okay?
- Okay.
- Mam nadzieję, że te mięśnie to nie jest tylko ozdoba. - mruknął i otworzył mi podwójne drzwi. Weszłam do małej szatni. Odwróciłam się do niego.
- Wszystko co potrzebne masz w szafce numer 27. - rzucił mi kluczyki. - Powodzenia.


Sierra*

Siedziałam na placu zabaw, patrzyłam na uśmiechnięte dzieci i piłam zimną wodę.Jak ja im cholernie zazdroszczę dzieciństwa.Nabijanie się z wszystkiego, żartowanie z przyjaciółmi, kłócenie się o zabawkę, a potem godzenie po dwóch minutach.Takie łatwe, szczęśliwe dni.Upiłam łyk wody i przepłukałam usta.            
- Prawda, że to smutne. - obok mnie usiadła starsza kobieta.Zdziwiłam się tym.Nie znam jej, a ona najprawdopodobniej mnie też.Spojrzałam na jej profil twarzy.Miała mocno czerwone usta, siwe włosy i białe korale na szyi.Pewnie babcia jednego z dzieciaków.
- Ee.. proszę? - zapytałam zdezorientowana.Uśmiechnęła się ciepło.Spojrzała na mnie.Widziałam w jej oczach spokój.
- Te nasze małe pociechy. - machnęła ręką pokazując małolatów. - Za szybko dorastają.Nie zdążą się nacieszyć młodym życiem. - mówiła.Co miałam jej powiedzieć? - Jestem Grace Russel. - podała mi dłoń.Uścisnęłam ją.
- Sierra Carlin. - grzecznie się przywitałam z miłym uśmiechem na twarzy.
- A pani? Co o tym pani sądzi? - spytała patrząc przed siebie.Nie bardzo wiedziałam co odpowiedzieć.Dzieciństwo nie należało do najlepszych okresów mojego życia.
- Sama nie wiem.Dla mnie życie ogólnie jest za krótkie by wystarczająco się nacieszyć.Zawsze spotyka mnie to samo i męczy mnie ciągła nuda. - powiedziałam i oparłam się o oparcie ławki.Pierwszy raz rozmawiam z kimś od mojej przeprowadzki.Nie licząc Vicky, boya hotelowego i pani z recepcji.
- Też tak kiedyś myślałam.Byłam...mniej więcej twojego wieku. - zauważyła i przyglądnęła mi się.
- I? - przerwałam jej.
- Do póki nie uświadomiłam sobie, że sztuką życia jest cieszenie się z małych rzeczy. - odparła wesołym ochrypłym głosem. - Nie możesz dużo żądać od świata, by zmienił twoje życie, ale od samej siebie. - wskazała mnie palcem. - Tylko ty możesz uczynić je idealnym.
- To jest zbyt trudne proszę pani. - jęknęłam i poparłam brodę ręką.Kobieta trzymała w ręce kwiatek.Patrzyła na niego jakby był ostatnim kwiatem na świecie.Była lekko smutna, ale też i radosna.Obydwa uczucia naraz? To możliwe? Potem uświadomiłam sobie, że to jest to, co mówiła chwilę temu.Ona potrafi cieszyć się nawet najmniej ważnymi rzeczami.Nagle wstała i zbliżyła swoją twarz do mojego ucha.
- Po prostu żyj według życiorysu, który chciałabyś sobie napisać. - szepnęła i odeszła.Była coraz dalej.Z rękami założonymi za plecami spacerowała parkiem, a słońce oświetlało jej drogę.Jej słowa huczały w mojej głowie.Spojrzałam w dół.Na moich kolanach leżał kwiatek, który trzymała.Wzięłam go i wróciłam do mieszkania.

*Ida

Nie zrozumiałam o co chodzi Mick'owi. Przebrałam się w biustonosz sportowy, spodenki dresowe i poszłam ćwiczyć. Rozciągałam się kwadrans przed lustrem, dużym na całą ścianę. Wiele osób się mi przyglądało, niektórzy kiwali głowami ze współczuciem, inni uśmiechali się krzywo, lub szeptali między sobą. Zignorowałam ich.
- Proszę, proszę. Jakaś dziwka myśli, że może sobie ćwiczyć przed moim lustrem? -Spojrzałam na odbicie w lustrze. Obok mnie stała stanowczo zbyt wysoka i umięśniona kobieta. Mogła mieć może dwadzieścia pięć lat. Oparłam dłonie na biodrach.
- Jestem Vicky Bloom. -przedstawiłam się. Wciąż patrzyłam na jej odbicie, a nie bezpośrednio na nią. Wygląda, jakby ją to nieźle irytowało. Złapała mnie za ramiona i obróciła w moją stronę. Jej paznokcie wpijały się w moją skórę.
- Jesteś nowa i jeszcze nie rozumiesz tutejszej hierarchii wartości. Przydałaby ci się lekcja. - to mówiąc uderzyła mnie pięścią w brzuch. Nie spodziewałam się takiego ataku. Zgięłam się w pół. Odepchnęła mnie i wpadłam do tyłu, na stos hantli. Czułam jak napierają na mnie z każdej strony. Ktoś mnie wyciągnął i postawił na nogi. Ustawiłam się gotowa do obrony. Natarła na mnie z mściwą radością w oczach. Przełknęłam ślinę, na twarzy starałam się utrzymać nieugięty wyraz twarzy.



Przepraszamy bardzo za tak długą nieobecność i tak krótki rozdział. Wszystko to wynika z problemów z komputerem, moim i mojej kuzynki. Myślę, że za niedługo to uregulujemy. Postaramy się teraz zebrać i pisać regularnie.
Dziękujemy za wszelką aktywność, za wszelkie komentarze, dobre i złe, bardzo dziękujemy. ~ Hermi