czwartek, 5 marca 2015

Chapter 4





Sierra*

Dziewczyna, którą umazałam od jogurtu wydawała się być spoko.Nie wrzeszczała i nie płakała z powodu tego, że ubrudziła sobie bluzeczkę od Armadi'ego.Jak jakaś diva.
- Dzięki za ciuchy.Oddam jak wrócę. - powiedziała szybko.  - Cześć. - pożegnała się.
- Pa. - machnęłam ręką.Ciekawe gdzie się tak spieszyła i dlaczego zabrała moje ubrania? Nie wygląda na biedną.W końcu mieszka w najlepszym penthus'ie w Londynie.Nie wierzę, że chodzi w tym samym.Zabrałam telefon z blatu i wybiegłam z mieszkania trzaskając drzwiami.Nie czekałam na windę.Zbiegłam na dół po trzy schodki.Na szczęście ludzie teraz wolą jeździć windą niż męczyć się wspinając się po schodach.Wybiegłam zza rogu prawie potrącając pokojówkę z górą ręczników.
- Przepraszam! - krzyknęłam i biegłam dalej.Zauważyłam Vicky.Wsiadała do sportowego auta.Popatrzyłam na dwa boki.Gwizdnęłam na palcach.Taksówka podjechała do mnie.Wpakowałam się na tylne siedzenie.
- Dzień dobry. - przywitał się mężczyzna około pięćdziesiątki.
- Witam.Proszę aby jechał Pan za tym samochodem. - wskazałam palcem na samochód Victorii.
- Super. Jeszcze nigdy nie bawiłem się w "Za tym samochodem, szybko!"

Sama nie wiem co mnie podkusiło by za nią jechać.Jestem zbyt ciekawska.Tylko co ja jej powiem? Że nudzi mi się i postanowiłam ją śledzić? Myśl Sierra, myśl.Przeczytałaś tyle książek! Musisz mieć olej w głowie! Stukałam paznokciem o szybę.Co robić?
- Nad czym tak panienka rozmyśla? - wyrwał mnie z zamyślenia kierowca.Całkiem zapomniałam, że tu jest.
- Em..o błahostkach.Mało ważne. - kiwnął głową.
- Czasem mało ważne błahostki zajmują za dużo miejsca w naszej głowie. - powiedział.Zmarszczyłam czoło.O co mu chodzi?
- Ma Pan rację, ale niestety takie życie.Wszyscy zostaliśmy tak samo zaprogramowani.
- Zaprogramowani? - zarechotał i odchrząknął. - Ta dzisiejsza młodzież...
- O! Niech Pan tutaj się zatrzyma! - taksówkarz zjechał na pobocze trochę bliżej niż Vicky.Wysiadłam z pojazdu i podeszłam do otwartego okna kierowcy.
- Dziękuję. Proszę tutaj poczekać.
Kryłam się za stertą krzaków.Patrzyłam na dziewczynę.Nie zauważyła mnie.Była blisko jakiegoś starego magazynu.Prawdopodobnie był opuszczony od lat.Rozejrzała się dookoła.Lekko kucnęłam.Po co tu przyjechała? Weszła do magazynu.Mimo, że byłam dalej od budynku to i tak słyszałam jak okropnie skrzypią metalowe drzwi.Moje nogi same zaczęły iść.

Popchnęłam powoli brudne od kurzu drzwi.W środku było ciemno.Tylko jasny promień słońca przechodził przez pomieszczenie.Zrobiłam dwa małe kroki.W powietrzu unosił się zapach starości.Pewnie nikt tu długo nie sprzątał.
- Co...ty...tu...robisz?! - usłyszałam głos gdzieś przed sobą.To była Victoria.Lekko drgnęłam na jej surowy ton.
- Vicky? - uśmiechnęłam się. - No hej! Miło cię eeę...znowu widzieć. - Sierra postaraj się.Mówiła mi podświadomość.
- Dlaczego tu przyjechałaś za mną?! - warknęła z nutką paniki.Brunetka wyszła z cienia.Była zaskoczona, ale nie pozytywnie.
- Em ja, ja...ja zapomniałam ci powiedzieć, że te leginsy się prują na tyłku...i... - strach powodował, że język mi się plątał.No, ale plus za moja pamięć bo faktycznie te leginsy się niszczą.Uderzyła się w czoło kilka razy.To pewnie przez moją głupotę i idiotyzm.
- Dlatego tu przyjechałaś?! Specjalnie z powodu głupich leginsów! - starała się być groźna, ale nie wrzeszczała.Tak jakby bała się, że ktoś nas usłyszy.
- No... no, wiesz.W końcu zrobi się wielka dziura i będzie niezły ubaw i siara. - zachichotałam, ale po sekundzie spoważniałam.
- Idź stąd. - wskazała na drzwi.
- Dobrze już się robi, ale ma jedno pytanie...Co TY tu robisz? - zaczęła patrzeć po kątach byle uniknąć mojego wzroku.
- Jeżeli stąd pójdziesz i nikomu nic nie powiesz to dowiesz się tego jutro. - wybełkotała szybko i zaczęła mnie pchać ku drzwiom.
- Ale!
- Jutro pogadamy i idź.Nie! Uciekaj! Masz uciekać i nie patrzeć za siebie.Rozumiesz? Inaczej nie odzyskasz tej kurteczki.
- To moja ulubiona! - oburzyłam się.Co za laska.Pożycza moje ubrania, czai się w jakimś przedwojennym magazynie i wywala mnie.Zamknęła za sobą drzwi. Nie miałam zamiaru jej podskakiwać.Chwilę temu zrobiłam z siebie wystarczającą idiotkę. - Boże...widzisz i nie grzmisz. - mruknęłam.

***

Wróciłam do taxówki. Był piękny wieczór.
- Proszę jechać, przejdę się. - powiedziałam do kierowcy. Zapłaciłam i odjechał.
Wracałam do miasta drogą, która prowadziła przez niewielki lasek.Od czasu do czasu biegłam, ale tylko trochę.Buty zaczęły mnie odzierać i było to okropne uczucie.Pogoda zaczęła się psuć.Niebo przybierało szaro-granatowego koloru, a powietrze stawało się ciężkie.Czyżby przyszedł czas na burzę? Błagam, oby to był tylko żart.Dlaczego tu nie ma przystanków?! Poczułam na swoim nosie kropelkę wody.Przyspieszyłam kroku.Jak daleko jeszcze?! Kierowałam się znakami drogowymi.Znów poczułam coś mokrego na włosach, nosie, ramionach.Po chwili zagrzmiało.Moja szczęka zaczęła drżeć.
- O błagam, w takiej chwili?! - krzyknęłam do nieba.Kiedy cię potrzeba to zawsze cię nie ma.Nie zastanawiałam się z byt długo.Zdjęłam trampki i skarpetki.Zaczęłam biec po gładkim asfalcie by wyprzedzić burzę.

Nagle zaczęło bardzo padać.Przyspieszyłam gdy usłyszałam grzmot.Wiem, tylko kretyn biega podczas burzy w lesie, ale ja to ja.Po krótkim czasie byłam cała mokra.Od czubka głowy aż do stóp.
Burza stawała się coraz większa, a padać nie przestawało.

*Ida

 Starałam się nie myśleć w tej chwili o Sierrze. Działa mi na nerwy. Jest strasznie wścibska. Rozejrzałam się. Powinni już być. Drzwi otworzyły się i weszło kilka osób.
- A jednak jesteś. - stwierdziła Tetris ze zdziwieniem.
- Już myśleliśmy, że stchórzysz. - męski głos. Facet był wyższy ode mnie i starszy. Wyglądał nieźle. Skóra opinała jego niczym nieosłonięte mięśnie.
- Ta, jestem. - mruknęłam.
- Może się przedstawisz? - zaproponowała Tetris.
- Vicky Bloom. - powiedziałam bez zająknięcia.
- Jak słodziutko. - stwierdził osiłek. Mruknęłam przekleństwo pod jego adresem, nie usłyszał.
- Dobra Vicky. Słodziutka dziewczyneczka z ciebie. - Tetris podeszła i odgarnęła mi kosmyk włosów za ucho. No nie gadajcie, że jest homo.
- Nie.
- I jaka zadziorna. Kim jest dla ciebie ta ślicznotka? Sierra Carlin?
- Skąd wiesz jak się nazywa? - wkurzyłam się.
- Wiem o wiele więcej niż myślisz. - przejechała paznokciem po moim policzku. Odtrąciłam jej rękę.
- Nic mnie z nią nie łączy. - warknęłam. Tetris przyjrzała mi się.
- Bierzemy cię, Bloom. - powiedziała po prostu. Uniosłam brwi.
- Już? A test?
- Nie potrzebujesz testu, dobrze o tym wiesz. - machnęła ręką na osiłka i zwróciła się do wyjścia. - Chodź.
 Poszłam  za nią, pełna złych przeczuć.

Harry*

Siedziałem przy swoim biurku, czytając różne nowe wiadomości ze świata na laptopie.Od czasu do czasu zerknąłem na słodkie zdjęcie w ramce.Byłem na nim ja i Sarah.Tacy szczęśliwi.Uniosłem kącik ust do góry.Zerknąłem na drugą fotografię.Na tym również byłam, ale tym razem z tatą. Bardzo go kochałem.Był jedną z nie wielu osób, które mnie rozumieją i potrafią pocieszyć.No, a teraz... musi siedzieć przez tego kutasa! Zdenerwowałem się mocno na samą myśl o tym zakłamanym chamie.Obiecuję, że już niedługo się zemszczę.Nawet już wiem jak.Zamknąłem laptopa.Przeczesałem włosy palcami.Zebrałem się do wyjścia.Ruszyłem do kwatery Liama, która znajdowała się na tym samym piętrze.Zapukałem kilka razy i po usłyszeniu ''proszę'' wszedłem.Nie zdziwił się na mój widok.Często razem pracujemy.
- Cześć. - oparłem się o jego biurko. - Wiem, że możesz mi pomóc. - uniósł brwi.
- Jasne, a o co chodzi? - złożył ręce i przeniósł swój wzrok z monitora na mnie.
- Pamiętasz niejaką małą miss Sierrę Carlin? - zapytałem prosto z mostu  bez owijania w bawełnę.Nie mam przed nim tajemnic.Jest moim przyjacielem.
- No tak, urocza panna.- odparł lekko potrząsając głową.
- Hm. - mruknąłem. - Właśnie.Wiesz o niej...coś więcej? - zacząłem chodzić w prawo i lewo, uważnie słuchając chłopaka.Czytał, że jest jedynaczką, uczęszczała do prywatnej szkoły, jej codzienny grafik dnia był zawalony różnymi lekcjami np.gimnastyki, jazdy konnej, pływania czy gry na instrumentach i plus szkoła.Matko boska, jak ona wytrzymuje? Widzę, że Carlin pozwala sobie torturować córeczkę.
- No, a coś o jej rodzicach? - przystanąłem.Coś poklikał myszką i zaczął czytać.
- Em, ojciec Thomas Ryan Carlin, lat 39, wysoko ceniony prawnik...matka...chwila...Daisy Carlin, zmarła w wieku 22 lat.Była na trzecim roku studiów policyjnych.Aktualną partnerką Thomasa jest Mary Carlin.Projektantka mody. - ciekawe czy Sierra wie, że jej matka nie żyje.Miała wtedy tylko 2 latka.No, ale nie po to tu przyszedłem. - Pomogłem ci, a teraz ty gadaj po co ci to wiedzieć.
- Za kłamstwo się płaci, prawda? - kiwnął głową. - Więc, postanowiłem sam wymierzyć Thom'owi odpowiednią karę. - nadal nie rozumiał. - A ty mi w tym pomożesz. - wskazałem go palcem.
- Ja?! Nie! Jeszcze wpakujesz nas w jakieś gówno i wywalą nas. - wstałem i uderzyłem w jego biurko.Różne teczki z papierami i klawiatura aż się zatrzęsły.
- Liam! Jesteś kuźwa moim przyjacielem? Pomóż mi! - trząsł głową na boki. - Tu chodzi o mojego ojca. - mruknąłem.Patrzył na mnie zamyślony.Musiał mi pomóc.
- Cholera Harry... - przewrócił oczami. - No dobra! - lekko się uśmiechnąłem. - Ale gadaj, o co chodzi.
- Już się robi. - wszystko powoli mu wytłumaczyłem.Był zdziwiony moim planem, a nawet zaskoczony.Przez chwilę nawet myślałem, że chce zrezygnować.Jednak Payne to równy gość.
- Harry, a co na to McMurfy? - wzruszyłem obojętnie ramionami.
- McMurfy nic o tym nie musi wiedzieć. - powiedziałem ciszej.
- Jesteś powalony Styles. - bąknął z uśmiechem.
- Też cię lubię Payne. - odparłem.

Sierra*

Spacerowałam po zielonym, dużym parku.W wakacje jest tu najpiękniej.Weszłam do innej części parku.Było tu ciemniej.Ogromne, grube drzewa dawały dużo cienia.Patrzyłam do góry.Rude wiewiórki skakały po gałęziach, które były porośnięte bluszczem.Skręciłam w bok.Obeszłam drzewo dookoła.Położyłam nogę na kamieniu, złapałam się za gałązkę i wspięłam się na drzewo.Usiadłam i opuściłam nogi.Swobodnie wisiały, a ja wyobrażałam sobie jakby to było mieć tu wielki domek na drzewie.Chyba bym tu zamieszkała.Na przeciwko drzew było średniej wielkości jeziorko.Było czyste i przejrzyste.Gdzieniegdzie rozkwitał sobie czerwony tulipan albo róża.
- Jak tu pięknie. - szepnęłam podziwiając matkę naturę.Szkoda, że nie zabrałam aparatu.
Usadowiłam się wygodnie i oparłam o główny pień.Założyłam nogę na nogę i wyciągnęłam książkę z torebki.

Nim się spostrzegłam minęły dwie godziny.Czyli jest już południe.Spakowałam książkę i zeskoczyłam z drzewa.Postanowiłam zjeść coś na mieście.Podeszłam do budki z hot-dogami.Kupiłam jednego i szybko zjadłam.

*Ida

 Zabrali mnie do swojej kwatery. Zaczynam za dużo podejrzewać. Nie są zbyt ostrożni, ufają mi. To raczej nie dobrze. Dostałam mały pokoik. O wiele mniejszy i gorzej urządzony niż ten w SSO. Rzuciłam torbę na łóżko, a raczej pryczę. Nawet mnie nie sprawdzili. Zachowywałam się zupełnie naturalnie, na pewno mnie obserwują. Rozejrzałam się po pokoju, zaniosłam kosmetyczkę do malutkiej łazienki. Usiadłam na łóżku, oparłam się o ścianę i wyciągnęłam batona czekoladowego. Zadzwoniłam do Liama i rozmawiałam z nim, jak ze zwykłym przyjacielem z Londynu. Miał dziwny głos, jakby się czegoś obawiał. Kiedy go o to zapytałam, zapewnił mnie, że wszystko w porządku. Rzucił tylko coś, że Harry kombinuje, ale Harry zawsze kombinuje, więc nie przejęłam się zbytnio. Powiedziałam, żeby na siebie uważał i że wyjechałam na parę dni, więc się nie zobaczymy. Pożegnaliśmy się i drzwi się otworzyły. Zobaczyłam nieznajomego chłopaka. Uśmiechnął się do mnie. Przyglądałam się mu uważnie. Wyglądał nieźle, chyba jest w moim wieku.
- Czego? - wyrzuciłam papierek po batonie na podłogę.
- Tetris cię wzywa. - wstałam i poszłam za nim. Zamknęłam drzwi na klucz. - A tak przy okazji jestem Mick Leyman. - podał mi rękę. Uścisnęłam lekko.
- Vicky Bloom.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał cicho. Spojrzałam na niego z ukosa.
- Niby co?
- Dlaczego zgodziłaś się należeć do gangu Scorp? Wiesz w ogóle na co się piszesz? Tu  nie jest tak jak w filmach, nie jesteś główną bohaterką, która choćby była nienawidzona przez cały Londyn, kilka razy postrzelona to i tak przeżyje. Zdajesz sobie sprawę, jakie to jest niebezpieczne?
- Nie jestem dzieckiem, wiesz? Potrafię sobie poradzić. - Już lubię tego Micka. Nie wiem czemu, po prostu. Wydaje się okay. - Skoro to takie niebezpieczne, to dlaczego TY dołączyłeś do gangu?
  Westchnął cicho. Minęliśmy drzwi, zza których słychać było jakieś narzędzie, może wiertarkę. Nie byłoby to dziwne, gdyby ten głos nie mieszał się ze zduszonym krzykiem i szaleńczym śmiechem. Przeszedł mnie dreszcz. Mick skrzywił się. Widziałam, że mu się tu nie podoba.
- Mój ojciec jest założycielem. - wyjaśnił. Opadły mi ramiona.
- To nie był twój wybór. Nadal masz życie we własnych rękach. Powiedz, że odchodzisz i miej to z głowy. - zatrzymał się i spojrzał na mnie bystro. Tak przy okazji, był całkiem przystojny.
- Myślisz, że to takie łatwe? Wyjdę na ulicę i zaraz złapią mnie członkowie SSO, nim zdążę powiedzieć, że jestem niewinny. Wyciągną ze mnie informacje, używając tych swoich pieprzonych urządzeń, a potem spalą moje ciało, a prochy rozrzucą gdzieś w lesie, mając w dupie to, że jestem, kurwa człowiekiem! Moje życie jest tutaj, Bloom. I nic na to nie mogę poradzić. Urodziłem się taki i taki umrę. - patrzył mi w oczy. Miał rację. Miał cholerną rację i to najbardziej bolało.
- Rozumiem. - szepnęłam. Nagle coś mnie tknęło. - Czekaj... członkowie tego... SSO by cię złapali? Skąd wiedzą, jak wyglądasz?
- Jestem poszukiwany przez policję. Oni chcą być pierwsi. Zawsze chcą być pierwsi. Myślą, że są lepsi od policji. - ruszyliśmy znowu korytarzem.
- Bo tak jest. - mruknęłam.
- Skąd niby to wiesz?
- Obiło mi się o uszy. - wzruszyłam ramionami. Zadzwonił telefon Micka. Odebrał i chwilę z kimś się kłócił. kiedy już obdarzył go wszystkimi znanymi przekleństwami dał sobie spokój i zapytał o co właściwie chodzi. Rozmawiał jeszcze chwilę, już normalnym tonem.
- Mam cię zaprowadzić na siłownię. - mruknął. - Tetris musi wyjechać.
- Co w tym złego? - zdziwiłam się. Spojrzał na mnie, jakby miał mnie już więcej nie zobaczyć.
- Nic.. znaczy. Uważaj na siebie, okay?
- Okay.
- Mam nadzieję, że te mięśnie to nie jest tylko ozdoba. - mruknął i otworzył mi podwójne drzwi. Weszłam do małej szatni. Odwróciłam się do niego.
- Wszystko co potrzebne masz w szafce numer 27. - rzucił mi kluczyki. - Powodzenia.


Sierra*

Siedziałam na placu zabaw, patrzyłam na uśmiechnięte dzieci i piłam zimną wodę.Jak ja im cholernie zazdroszczę dzieciństwa.Nabijanie się z wszystkiego, żartowanie z przyjaciółmi, kłócenie się o zabawkę, a potem godzenie po dwóch minutach.Takie łatwe, szczęśliwe dni.Upiłam łyk wody i przepłukałam usta.            
- Prawda, że to smutne. - obok mnie usiadła starsza kobieta.Zdziwiłam się tym.Nie znam jej, a ona najprawdopodobniej mnie też.Spojrzałam na jej profil twarzy.Miała mocno czerwone usta, siwe włosy i białe korale na szyi.Pewnie babcia jednego z dzieciaków.
- Ee.. proszę? - zapytałam zdezorientowana.Uśmiechnęła się ciepło.Spojrzała na mnie.Widziałam w jej oczach spokój.
- Te nasze małe pociechy. - machnęła ręką pokazując małolatów. - Za szybko dorastają.Nie zdążą się nacieszyć młodym życiem. - mówiła.Co miałam jej powiedzieć? - Jestem Grace Russel. - podała mi dłoń.Uścisnęłam ją.
- Sierra Carlin. - grzecznie się przywitałam z miłym uśmiechem na twarzy.
- A pani? Co o tym pani sądzi? - spytała patrząc przed siebie.Nie bardzo wiedziałam co odpowiedzieć.Dzieciństwo nie należało do najlepszych okresów mojego życia.
- Sama nie wiem.Dla mnie życie ogólnie jest za krótkie by wystarczająco się nacieszyć.Zawsze spotyka mnie to samo i męczy mnie ciągła nuda. - powiedziałam i oparłam się o oparcie ławki.Pierwszy raz rozmawiam z kimś od mojej przeprowadzki.Nie licząc Vicky, boya hotelowego i pani z recepcji.
- Też tak kiedyś myślałam.Byłam...mniej więcej twojego wieku. - zauważyła i przyglądnęła mi się.
- I? - przerwałam jej.
- Do póki nie uświadomiłam sobie, że sztuką życia jest cieszenie się z małych rzeczy. - odparła wesołym ochrypłym głosem. - Nie możesz dużo żądać od świata, by zmienił twoje życie, ale od samej siebie. - wskazała mnie palcem. - Tylko ty możesz uczynić je idealnym.
- To jest zbyt trudne proszę pani. - jęknęłam i poparłam brodę ręką.Kobieta trzymała w ręce kwiatek.Patrzyła na niego jakby był ostatnim kwiatem na świecie.Była lekko smutna, ale też i radosna.Obydwa uczucia naraz? To możliwe? Potem uświadomiłam sobie, że to jest to, co mówiła chwilę temu.Ona potrafi cieszyć się nawet najmniej ważnymi rzeczami.Nagle wstała i zbliżyła swoją twarz do mojego ucha.
- Po prostu żyj według życiorysu, który chciałabyś sobie napisać. - szepnęła i odeszła.Była coraz dalej.Z rękami założonymi za plecami spacerowała parkiem, a słońce oświetlało jej drogę.Jej słowa huczały w mojej głowie.Spojrzałam w dół.Na moich kolanach leżał kwiatek, który trzymała.Wzięłam go i wróciłam do mieszkania.

*Ida

Nie zrozumiałam o co chodzi Mick'owi. Przebrałam się w biustonosz sportowy, spodenki dresowe i poszłam ćwiczyć. Rozciągałam się kwadrans przed lustrem, dużym na całą ścianę. Wiele osób się mi przyglądało, niektórzy kiwali głowami ze współczuciem, inni uśmiechali się krzywo, lub szeptali między sobą. Zignorowałam ich.
- Proszę, proszę. Jakaś dziwka myśli, że może sobie ćwiczyć przed moim lustrem? -Spojrzałam na odbicie w lustrze. Obok mnie stała stanowczo zbyt wysoka i umięśniona kobieta. Mogła mieć może dwadzieścia pięć lat. Oparłam dłonie na biodrach.
- Jestem Vicky Bloom. -przedstawiłam się. Wciąż patrzyłam na jej odbicie, a nie bezpośrednio na nią. Wygląda, jakby ją to nieźle irytowało. Złapała mnie za ramiona i obróciła w moją stronę. Jej paznokcie wpijały się w moją skórę.
- Jesteś nowa i jeszcze nie rozumiesz tutejszej hierarchii wartości. Przydałaby ci się lekcja. - to mówiąc uderzyła mnie pięścią w brzuch. Nie spodziewałam się takiego ataku. Zgięłam się w pół. Odepchnęła mnie i wpadłam do tyłu, na stos hantli. Czułam jak napierają na mnie z każdej strony. Ktoś mnie wyciągnął i postawił na nogi. Ustawiłam się gotowa do obrony. Natarła na mnie z mściwą radością w oczach. Przełknęłam ślinę, na twarzy starałam się utrzymać nieugięty wyraz twarzy.



Przepraszamy bardzo za tak długą nieobecność i tak krótki rozdział. Wszystko to wynika z problemów z komputerem, moim i mojej kuzynki. Myślę, że za niedługo to uregulujemy. Postaramy się teraz zebrać i pisać regularnie.
Dziękujemy za wszelką aktywność, za wszelkie komentarze, dobre i złe, bardzo dziękujemy. ~ Hermi

3 komentarze:

  1. Cóż.
    Fabuła jest całkiem wciągająca, nie powiem, że nie. Ale trochę zrażają mnie twoje opisy. Powiedziałabym, że są nieco... suche. Zrobiłam to, potem zrobiłam to, no i jeszcze to. Sprecyzowane opisy są kluczem do sukcesu! Jednak fabuła jest, jak już powiedziałam, wciągająca, dlatego chcę dać szansę temu opowiadaniu :)

    Nie, nie jestem jakąś sknerą, chyba wszystkie mamy teraz gorszy dzień :) Jednak czemu mam mówić, że jest ''idealnie'', skoro tak nie jest? Nie lubię komuś słodzić, dlatego mówię jak jest. Nie masz mi tego za złe? :)

    Jednak jak już powiedziałam : fabuła jest naprawdę dobra.
    Pozdrawiiam!

    Zapraszam również do siebie :
    Miejsce, gdzie ciche słowa chowane przed wszystkimi w końcu mogły być wypowiedziane.
    http://silent-words-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i proszę cię, zrób coś z tymi kolorami od szablonu, bo męczy szybko oczy

      Usuń
    2. Dziękujemy!! :D nie mam za złe oczywiście, krytyka jest złotem, jeżeli nie jest hejtem i nie jest bezpodstawna ^^ mogłabyś może w następnym rozdziale doprecyzować które fragmenty są jak to określiłaś "suche"? bo piszemy tu we dwie ;) a szablon za niedługo zamawiamy nowy c: ~ Hermi

      Usuń